Wednesday, 9 July 2008

O tym, że Sherlock wraca*, co go zeżarło i co teraz będzie...


Sherlock z przyjemnością informuje że wraca i serdecznie dziękuje za komentarze nawołujące go do powrotu, zwłaszcza zaś za te, które nawiązywały do Dydaktycznej Misji Bloga. Sherlock pragnie zarazem podkreślić, że jego zniknięcie z bloga samo w sobie stanowiło kontynuację Misji a także swoisty performatyw**. Sherlock wyznawał bowiem po wielekroć, że w życiu kieruje się nauczaniem Mistrzów Filozofii; skoro zatem dał się zeżreć znanym już dziś sprawcom*** i zamilkł na trzy miesiące to uznał to za lepszy dowód na to, że "Filozofia Uczy Nas Jak Nie Żyć" niż jakakolwiek notka, którą mógłby pod tą dydaktyczną etykietą wyprodukować. A jednak, jak się przekonacie, powrót Sherlocka oraz nowe jego przygody ukażą Wam słuszność tytułowej tezy z jeszcze boleśniejszą wyrazistością.

Zostańcie zatem z nami, to były tylko chwilowe usterki, za które przepraszamy. A rychło, w kolejnych odcinkach dowiecie się, że filozofia uczy nas, w szczególności, jak się NIE przeprowadzać, jak wykazać, że funkcjonalizm jest zły na przykładzie tzw. Problemu Zapity (NIE mylić z Problemem Zagrychy, którym zajmiemy się innym razem), oraz, że David K. Lewis myli się twierdząc, jakoby rzeczy tylko mogłyby być inne niż są...

*****

**Filgloska: performatyw to pojęcie, które nie tylko zagościło, ale wręcz czuje się jak u siebie w domu w slangu współczesnych filozofów dzięki... um... powiedzmy może lepiej bez tego zbędnego entuzjazmu: za sprawą J. L. Austina, który zwrócił uwagę na fakt, że czasem, kiedy coś mówimy, to wypowiedź nasza, o ile została wypowiedziana w stosownych okolicznościach, jest zarazem pewnym działaniem. Brzmi jak niewinna oczywistość - czyż nie każda wypowiedź jest jakimśtam działaniem? - dopóki nie uświadomimy sobie różnicy między zgoła nieperformatywnym "poproszę pół kilo kartofli", po którym szybciutko można zmienić zdanie na dwa kilo czereśni i sprawę kartofli uznać za nigdy niebyłą, a pełnym grozy performatywem "niniejszym biorę sobie Ciebie, Klotyldo, za żonę...", po którym nawet w wariancie optymistycznym Klotylda już na zawsze będzie naszą byłą, a w najgorszym razie to i całkiem obecną... No więc z tym performatywem Sherlocka sprawa jest znacznie ciekawsza, bo jest on nie dość że na odwrót to jeszcze z metafizycznego punktu widzenia całkowicie nielegalny. Po pierwsze, to tutaj działanie (na blogu) miałoby coś mówić (że filozofia uczy jak nie żyć). Po drugie, działanie sprowadza się w tym wypadku do braku działania, a jak nam brak działania, pustka, szaranagajama i nicująca nicość oddziaływa w jakikolwiek sposób, nie wspominając już, że w tym wypadku odwrotnie-performatywny, to, Houston, mamy problem.

*** Że nikt z Czytelników zagadki nie rozwiązał to może i jeszcze jest do usprawiedliwienia, ale że Sherlockowi zajęło to owe trzy miesiące z okładem to jest, niestety, obciach pierwsza klasa. Bo naprawdę, wystarczyło znać podstawy Kanonu Sir Arthura Conan Doyle'a albo Hegla na poziomie "Filozofii dla najmłodszych, kolorowanki - maluj razem z sówką!", by domyślić się, że jedyne co zeżreć Sherlocka mogło tak całkowicie, to, naturalnie, jego antyteza, czyli profesor Moriarty. Nasuwa się tu ciekawe pytanie, co wyniknie z Sherlocka i anty-Sherlocka syntezy, ale tego, na szczęście, dowiemy się, jeśli w ogóle, o zmierzchu, kiedy wylecą pokolorowane sówki Minerwy, a Watson nareszcie napisze prawdę o tym, co wydarzyło się nad wodospadem Reichenbach, w którego otchłań stoczył się Sherlock H. w objęciach śmiertelnego swego wroga i najinniejszego Innobytu, by po trzech latach zmartwychwstać i na Baker Street powrócić.

*****

*Sherlock pragnie zadedykować swoją powrotną notkę trzem facetom, z których Jeden nigdy jej nie przeczyta, bo zdoła zgubić adres bloga choćby mu go Sherlock przesłał trzy razy przez gg, dwa przez skype'a, esemesem, mailem, faksem i poleconym (priorytetem); Drugi nigdy jej nie przeczyta, bo choćby nawet adresu nie zgubił, to sam zgubi się w necie cztery razy po drodze, a potem to będzie na czytanie o trzy piwa za późno. No a ten Trzeci... Trzeci nie przeczyta jej chwilowo także, bo pewnie akurat focha się na Sherlocka śmiertelnie i nieodwołalnie aż do jutra. Ale jest jakoś tak, że nie zadedykować im tej powrotnej notki to zupełnie się Sherlockowi możliwe nie zdaje. Logika modalna, po prostu...

Sunday, 6 April 2008

Zagadka, która i Was, być może, nurtuje...

...a mianowicie: co zeżarło autora bloga?

Na odpowiedzi czekamy w komentarzach.

Autora odpowiedzi poprawnej w nagrodę uprasza się o dokonanie pomsty.

Sherlock K. informuje, że bycie zeżartym przez nieznanych sprawców z oczywistych względów technicznych utrudnia mu prowadzenie bloga i serdecznie przeprasza za wszelkie niedogodności.

Tuesday, 11 March 2008

O tym, dlaczego czasem smutno jest być heglistą, część pierwsza, jak zwykle bardzo niedydaktyczna...

O ile miłość Sherlocka do Kanta nigdy - nie licząc historii opisanej wpis niżej - cierpień specjalnych mu nie przysparzała, także z uwagi na łatwość rozdzielenia sentymentów serca i racji rozumu, o tyle zdarzały się w jego (Sherlocka) życiu takie znajomości, które zaiste kalectwo kształcą przez szlachetne blizny.

Bo, moi drodzy, Hegla nie kochać się nie da, ale czasami jest to miłość trudna.

Sherlock zawsze uważał, że na (dobre) zajęcia nie tylko warto czytać zadane teksty, ale że jest to wręcz pewien imperatyw (patrz Kant). Tym bardziej, jeśli tekst ów należy do żelaznej klasyki historii filozofii, a zwłaszcza - zwłaszcza! - jeśli tekst ów napisał ktoś, kto zawsze ma rację, czyli Hegel. Kiedy więc zdarzyło się tak, że wieczorem przed porannymi (dobrymi) zajęciami z Hegla, padł Sherlock snem zmorzony tekstu uprzednio nie przeczytawszy, Duch Sherlocka poczuł się w słabej cielesnej skorupie uwięziony i o godzinie piątej zażądał wyzwolenia.
Wstał tedy rozespany Sherlock, zaparzył resztki kawy ("dla Ciebie zjadłe smakują trucizny!") i w poczuciu, że choć może i jest to upokarzające, żeby Obowiązek wybudzał go po trzech godzinach snu, ale że przecież miłość ci wszystko wybaczy ("dla Ciebie więzy, pęta niezelżywe!").

I oto, jaka spotkała go nagroda...

"Żywa substancja jest bytem, który naprawdę jest podmiotem, albo, innymi słowy, jest bytem, który jest naprawdę rzeczywisty tylko o tyle, o ile substancja jest ruchem zakładania i ustanawiania siebie samego (des Sichselbstsetzens), czyli zapośredniczeniem (Vermittlung) między swoim stawaniem się czymś innym (das Sichanderswerden) i sobą samym."

...tu Sherlock zapalił papierosa... Ale Duch krzyczał "dalej!"

"Jako podmiot jest ona czystą prostą negatywnością i właśnie dlatego rozdwojeniem prostej niezłożoności, czyli przeciwstawnym podwojeniem, które ze swej strony jest negacją obojętnej różności i jej przeciwieństwa; i tylko ta rekonstruująca sama siebie równość, czyli tylko ta refleksja kierująca się ku sobie w tym, co inne, jest prawdą - a nie pierwotna jednia jako taka, czy jednia bezpośrednia jako taka."

(G. W. F. Hegel, Przedmowa do Fenomenologii ducha, str. 26 wydania polskiego - podaję na wypadek, gdybyście myśleli, że zmyślam. Niestety, to autentyk...)

Tu Sherlock zapalił czwartego papierosa, a Duch jego pomyślał, że jeżeli tak ma wyglądać uświadamianie sobie własnej wolności, to nie żal żyć w nędzy, nie żal i umierać.

Ale, moi drodzy, happy endu tej historii nie będzie. Bo Sherlock dobrze wie, że Duch, tym smutnym doświadczeniem pouczony, następnym razem wybudzi go po prostu wcześniej i do lektury zagoni bardziej oprzytomniałego.
Bo miłość - kochani! - wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję... I nawet Hegla przetrzyma...

***
Spokojnie, żadnej filgloski chwilowo również nie będzie ;) Ja też nic z tego nie rozumiem...