Saturday 18 September 2010

O tym, jak się nie przeprowadzać, zwłaszcza z Kartezjuszem... część pierwsza i prawdopodobnie ostatnia.

Jak powiedziałaby Rodzina Sherlocka, ten - przyznajmy, zaniedbywany na rzecz Sherlockistycznego pieszczoszka - blog nie jest tu dla przyjemności. Ani Sherlocka ani jego Czytelników. Ma on w pierwszym rzędzie, jak Czytelnicy być może pamiętają, służyć nauce i oświeceniu, a zwłaszcza odpowiedzi na pytanie "jak nie żyć?", udzielanej na gruncie filozofii oraz przesyconych nią doświadczeń Sherlocka osobistych. Kwalifikacje Sherlocka do prowadzenia takich dydaktycznych rozważań wzrosły bez porównania, odkąd związał się z wspominaną tu już kiedyś Ukochaną Osobą, która, naturalnie, sama od początku mogła się pochwalić własnym bagażem* filozoficznych doświadczeń. (Porównując owe bagaże Sherlock zaczął się nawet zastanawiać, czy już sam pomysł związku filozofki z filozofem nie powinien zasługiwać na uhonorowanie a conto przez kapitułę Nagród Darwina).
A jednak dopiero doświadczenie wspólnej z Ukochaną Osobą przeprowadzki skłoniło Sherlocka, by  dać Czytelnikom pierwszy malutki posmak tego nowego, zdwojonego bogactwa.

Jako że nic nie należy czynić bez porządku i metody (jak mawiał, o tak, tak właśnie, Sherlock Holmes), tak i Sherlock sięgnął po instrukcje do autora najsłynniejszych tego rodzaju przykazań.


Pierwszym było nie przyjmować nigdy żadnej rzeczy za prawdziwą, zanim jej nie poznam z całą oczywistością jako takiej: to znaczy unikać starannie pośpiechu i uprzedzeń i nie obejmować swoim sądem niczego poza tym, co się przedstawi memu umysłowi tak jasno i wyraźnie, iż nie miałbym żadnego powodu podania tego w wątpliwość.


Zaczęliśmy od starannego unikania pośpiechu, bo pewne uprzedzenia, na przykład "Na pewno będzie padać!" nie są do uniknięcia. Bez pośpiechu przeto (bo do 20 jeszcze caaaaały tydzień) jęliśmy pracować nad osiągnięciem umysłowej jasności i wyraźności co do zagadnienia, bowiem bez niej nie warto zerkać nawet w stronę kolejnych punktów metody.

Po pierwsze zatem, żaden filozof nie zabiera się do roboty, zanim nie ustali podstawowych przynajmniej definicji. Jest to po części przystosowanie o charakterze ewolucyjnym - około 98 procent dyskusji z innymi filozofami polega na radzeniu sobie z podstępnymi, ze złej woli zadawanymi i z gruntu absurdalnymi pytaniami w rodzaju "ale co właściwie rozumiesz przez absolutyzację inherentnej transfiguratywności symulakru"?!. Nie chcieliśmy się obudzić gdzieś z rękami w kartonach, dźgnięci w plecy partyjską strzałą pytania o to, co właściwie przez to rozumiemy.

Już pierwsze chwile pracy nad definicją pchnęły nas na nowe tory. "Przeprowadzkę uznajemy za udaną wtedy, gdy..."...
Zaraz, "udaną"? Przecież to tyle, co "fortunną", jak w teorii performatywnych aktów mowy? Sama  myśl o skonstruowaniu performatywnej teorii przeprowadzki wzbudziła w nas zrozumiały entuzjazm, co trzeba wyjaśnić z pomocą filgloski, wyjątkowo włączonej w tekst główny posta.
Otóż performatywne teorie różnych rzeczy to na ogół takie teorie, które głoszą, że jak się te rzeczy w odpowiednich okolicznościach powie, to wtedy nie tylko coś się powie, ale i coś się w świecie wydarzy.  Trzeba tylko powiedzieć to bardzo uroczyście, najlepiej z dodatkiem "Niniejszym", który znaczy mniej więcej tyle co suma "Teraz!" i "Howgh!". Typowymi przykładami są ślub i przeprosiny ("Niniejszym biorę sobie ciebie za żonę i niniejszym z góry przepraszam") oraz "Ja myślę ja istnieję, Howgh!".


Drugim - podzielić każde z rozpatrywanych zagadnień na tyle cząstek, na ile się da i ile będzie tego wymagać lepsze rozwiązanie.

To herkulesowe zadanie wymagało szczególnej subtelności w Platońskiej sztuce dialogu. Nie raz więc i nie dwa zasiadał Sherlock z Osobą w kuchni, by w skupieniu rozważać podziały, czastki i rozwiązania.
 - Książki możemy zapakować do kartonów a ciuchy do worków - mówił Sherlock.
 - Tak... - głos Ukochanej Osoby dobywał się z trudnością ze studni Jej zadumy. - Możemy książki do kartonów.
 - A tych worków przecież można dowolnie dużo mieć. Oddzielnie letnie, oddzielnie zimowe.
 - Tak... Oddzielnie...
 - Książek nie można za dużo do jednego kartonu, bo nie da się unieść potem.
 - Ale nie mamy kartonów.
 - Worków też nie.
 - Hm.
 - A jak Ci idzie z tym Kantem?
<...>
 - Musimy ustalić plan działania - zagajała nagle Ukochana Osoba, przygnieciona odpowiedzialnością.
 - Strategię! - dopowiadał Sherlock z równym przejęciem.
 - Myślę - nadmieniała Osoba tonem kogoś, kto sprawę poddał rozwadze - że trzeba będzie zamówić taksówkę bagażową.
 - ...o tak! - zgadzał się po chwili krytycznego namysłu nad opcją rower-przyczepka-i tak dziesięć kursów Sherlock.
 - To ja zrobię kawy.
<...>

Trzecim - prowadzić myśli po porządku, zaczynając od przedmiotów najprostszych i najłatwiejszych do poznania, aby następnie wznosić się pomału, jak gdyby po stopniach, aż do poznania bardziej złożonych; należy się przy tym domniemywać prawidłowych związków nawet między tymi, które nie tworzą naturalnego szeregu.


 - No to trzeba będzie zacząć już pakować te książki, żeby potem nie było na wariata, jeszcze tylko trzy dni - sugerowała rozsądnie Ukochana Osoba.
 - To idziemy do sklepu - bohatersko oświadczał Sherlock.
 - Po kartony.
 - I worki, tylko takie grubsze.
 - Taak.
 - Tylko ja nie wiem, czy oni mają kartony.
 - Może mają?
 - Ale może nie mają.
 - Czekaj, jak to było z możliwościami w tym aktualizmie Plantingi, co mówiłaś wczoraj?
 - (...) (...) (...) czyli rozumiesz, jeśli przyjmujemy takie esencjalistyczne założenia, to Plantinga każe  nasze niedoszłe możliwe kartony rozumieć w kategoriach esencji nieegzemplifikowanych!
 - No NIE!


Ostatnim - czynić wszędzie wyszczególnienia tak dokładne i przeglądy tak ogólne, abym był pewny, iż nic nie opuściłem.


 - Zacznijmy od początku. W tym pokoju jest może ze 120 książek... - zaczęła od początku Ukochana Osoba.
 - Jeszcze moja półka z Sherloczkami! - dodał nieco urażony Sherlock.
 - To sporo kartonów nie mamy.
 - Sporo - podkreślił Sh. z pewnym entuzjazmem.

Przecież fajnie mieć tyle książek.

I tym optymistycznym akcentem "niniejszym przeprowadzka" pary filozofów chwilowo się zakończyła. Gdyby kiedyś jeszcze doszło do dalszych interesujących etapów, niezwłocznie Sherlock Czytelników zawiadomi.
Wprawdzie podobno ktoś się ma do mieszkania Sherlocka niniejszym dwudziestego wprowadzić, ale ma w tej sprawie Sh pewne wątpliwości. No bo jak ktoś się tu ma wprowadzić, skoro wszędzie leży pełno jego, Sh, i UO gratów? Sh rozważał, co prawda, żeby z uprzejmości załadować parę książek do kartonów i zrobić miejsce na regale, ale to by oznaczało, że powinien po te kartony pójść. A czy jak się tak wyprowadzi zdanie o powinnościach ze zdań o faktach to nie ma potem z tego kłopotów?

Już bezpieczniej będzie powiedzieć przybyłym nowym lokatorkom, że niniejszym przeprowadzka, że fortunna, zali wżdy rzeczy przewiezione i że nas tu wcale nie ma, Teraz! Howgh!
Może się przestraszą i uciekną.

---
*"bagaż" należy tu rozumieć zupełnie dosłownie, jako coś bardzo ciężkiego, co przyprawia może częściej o ból głowy niż pleców, a od czasu do czasu zamienia się w Bagaż Pratchetta, dostaje setki małych nóżek i wszystkimi tymi nóżkami kopas nas w dupas.

Tuesday 23 February 2010

Sherlock K. z dumą ogłasza...

że jego blog misyjny rusza dziś z hukiem i długaśną recenzją nowego filmu pod sherlockista.blogspot.com

(Na wordpressa ma Sherlock K. focha ;) )

Wednesday 3 February 2010

O tym, jak być szczęśliwym i czy da się bez misia?

Ze specjalną dedykacją dla uczestników Warsztatów Heglowskich...

"Nie chcesz futrzaka na posadzkę???" - zapytał z wyrzutem właściciel Sherlocka**. - "Ja to mam białego niedźwiedzia takiego, przed kominkiem leży i jak tak misio, kominek, winko jakieś i ukochana osoba - mryg mryg - to wtedy dopiero jestem szczęśliwy. Dałbym wam tego futrzaka, to byście sobie mogli wyobrazić, że kominek też jest!". - Tu zerknął właściciel pytająco na Ukochaną Osobę Sherlocka, w poszukiwaniu wsparcia w argumentacji. Sherlock podążył za jego wzrokiem z pewnym niepokojem, ale Osoba, nawet jeśli żywiła jakieś mroczne względem niedźwiedzia pożądanie, to chwilowo nie wydawała się zdolna do jakichkolwiek wypowiedzi. Sherlock zaripostował zatem błyskawicznie, że on osobiście daje radę bez misia, winka i wyobrażonego kominka, nie potrafi natomiast szczęścia odnaleźć bez tej pralki, co nam ją obiecywałeś już dwa tygodnie temu, [mryg mryg], prawda? - i tą pralką zamknął właścicielowi usta odsyłając zarazem widmo misia na bezpieczną odległość.
Do czasu.
Miś zakontratakował, jak to mają niedźwiedzie w zwyczaju, znienacka***.

<dwa dni później>

Dalsze wypadki domagają się pewnej dygresji o charakterze metateoretycznym. (A może metablogowym. Autometatematycznym?) Otóż Sherlock od dawna zazdrościł serdecznie wszystkim autorom, którzy potrafią pisać o kacu, dowcipne wymyślając typologie i metafory ze stąpaniem białego ptactwa morskiego**** układając. Sherlock, niestety, musi stwierdzić, że gdy na kaca akurat nie cierpi, to ostatnią rzeczą, którą ośmieliłby się ryzykować byłoby wypisywanie czegokolwiek na temat Wielkiego Nieobecnego, bo a nuż kac uznałby to za wywołanie go z lasu i ni z tego ni z owego pojawiłby się, by dodać Sherlockowi inspiracji? Natomiast gdy inspiracji żywej, kolczastym imadłem na czaszce się zaciskającej, ma Sherlock pod dostatkiem, to i ochota na wędrówkę przez nieskończone pustynie pokoju, by następnie w oślepiającym blasku monitora wykuwać w klawiaturze dudniącymi młotami jakieś dowcipne notki jest zdecydowanie mniejsza niż ochota żeby po prostu opaść na poduszki i umrzeć lub doczekać, aż ktoś przyniesie Sherlockowi piwo, whichever comes first. Z tego też powodu nigdy nie wyszedł Sherlock poza prostacką nieco kaca typologię: "ooooszkurwa, piwaaa"/"ooooszkurwa, za późno"/"oooo."*****.
Szczególnie zazdrości zaś Sherlock bardziej kreatywnie do tematu podchodzącym autorom tego, że mogą oni dać upust swoim emocjom, gdy przydarzy im się kac oryginalny, konwencję białych mew łamiący.

Bo - i na tym dygresję zakończmy - takiż to właśnie kac spotkał Sherlocka ostatnio, gdy zdarzyło mu się umówić z Członkinią swojej niezastąpionej Rodziny. Jako że Członkini musiała wcześnie wrócić do domu celem rejestracji, Sherlocka zaś czekał wyjątkowo trudny i długi dzień, umówienie obejmowało "jedno piwo"****** po południu. Jedno piwo skończyło się bohatersko zaledwie na dwóch, w nagrodę Sherlock wpadł jeszcze do Członkini pomóc jej przy tym USOSie, a wiadomo, jak to jest: w USOSie czasu się nie liczy, żeby się nie wkurwiać i tak od rejestracji do rejestracji, cytrynówka, wiśniówka, grzaneczki z krakowską suchą, pracowicie mijała Rodzinna noc. Wrócił tedy Sherloczek od Członkini dość już nisko nad ranem, ze zmęczenia z najwyższym trudem po krętej ulicy Królewskiej manewrując. I nawet nie podejrzewał, co czeka go nazajutrz.

Czekało go zaś przebudzenie przez bardzo dobitną świadomość, że jednak nie należy obżerać się po nocy grzankami. To, moi Drodzy, szkodzi. Bardzo. Jak wyjaśnia dygresja, samego kaca Sherlock opisywać się nie podejmie, najbardziej interesujące było wszelako kaca towarzystwo. Otóż przyplątał się kac do Sherlocka nie razem ze stadem standardowych myszek czy różowych słoni, a w towarzystwie Białego Misia.
Nieszczęśliwego białego misia. Który, dodajmy dla ścisłości, miał w oczach tylko szare łzy.
Miś dzwonił Sherlockowi w uszach i cisnął się na usta. Wola, by zaśpiewać o jego niedoli opętała skacowaną duszę Sherlocka i tylko fakt, że do godziny, o której miał podjąć Sherlock Ważne Obowiązki pozostało niepokojąco mało czasu, powstrzymał jej artystyczną ekspresję.
Z Misiem pod ręką udał się zatem Sherlock wypełniać Obowiązki, a na miejscu z pewną zgrozą odkrył, że czeka go kilka godzin dość bezczynnego pobytu w sali wyposażonej w mikrofon oraz imponującą publiczność. Ilekroć przechodził Sherlock obok mikrofonu, resztkami sił zduszając w gardle strofy pieśni o niechcianym misiu, tylekroć przypominał sobie swoje twarde słowa. Nie, miś nie jest mi do szczęścia potrzebny... niech leży tam... samotny... nie, nie spojrzę, nie przypomni, nie przypomni... nie zaśpiewam, nie, NIE, NIEEEEEE...
Uratował Sherlocka fakt, że po okresie bezczynności przyszła pora na sześć godzin liczenia, sprawdzania, przekładania i przeliczania raz jeszcze z wpisem do bardzo małej migoczącej tabelki w Excelu a takie coś na kacu, przyznacie, bardziej niż do śpiewu skłania nas do natychmiastowego telefonu do rodziców z mordą: jak mogliście mnie począć i wydać na to pastwisko losu/padół goryczy?! Miś sobie poszedł, a Sherlock, już po wszystkim, poczołgał się do tramwaju, obojętny na losy wszystkich niedźwiedzi tego świata, choćby w oczach miały z żalu krew torturowanych przedstawicieli plemienia Na'vi.
Chwiejnym krokiem przekroczył próg domu i położył się w płaszczu na podłodze, pewien, że już nic gorszego tego dnia go nie spotka, zwłaszcza zaś ze strony Misia.

Mylił się.
Bo to był właśnie ten moment, gdy Ukochana jego Osoba, z której bohatersko zaciśniętych warg aż do owej chwili nie wydarło się nawet westchnienie skargi na bezduszną decyzję Sherlocka, w końcu dała upust tłamszonej tęsknocie.
"Hej dziewczyno...o-o... spójrz na misia...a-a..." - zanuciła rzewnie i Sherlockowi doprawdy nie pozostało nic innego, jak po odśpiewaniu pieśni do końca wykasować sobie numer właściciela z telefonu, żeby przypadkiem nie zadzwonić do niego z błaganiem o tego futrzaka na posadzkę.

Rany, no, ale w końcu na cholerę mu pralka... bez misia...

---
*filgloska nr 1: Hegiel był to znany bieszczadzki filozof (znany zwłaszcza kaowcowi w sanatoryjnym lokalu gastronomicznym wysokiej klasy Dedal i szczególnie podczas wieczorków zapoznawczych dla kuracjuszy, które polegają na zapoznawaniu kuracjuszy z uczestnikami Warsztatów Heglowskich). Jego Bieszczadzki Duch (genius loci), zaklęty w butelki pod skróconym tytułem Genius, wciąż sprzedawany jest w okolicznych sklepach w korzystnej cenie 8 złotych. Hegiel ustalił, między innymi, skąd bierze się treść doświadczenia percepcyjnego - patrz filgloska nr 2

**Właściciel mieszkania, w którym Sherlock mieszka - mimo wszelkich podobieństw do jamnika wciąż się Sherlock własnego właściciela nie dorobił.

***filgloska nr 2: Jak się wydaje, filozofowie dotąd nieco zbyt wiele uwagi poświęcali sprawom podstawowym: czy byt istnieje? jak byt istnieje? dlaczego istnieje raczej byt niż niebyt/nicość/odbyt/ku-byt? etc., a gdy już ustalili, że istnieje i że mniej więcej podobny jest do tego, co się danemu autorowi jawiło jako szczególnie doskonałe (kula, Bóg, flaszka zimnej Finlandii o smaku limonki), osiadali na laurach i mało kto doprawdy zadał sobie kluczowe zdaniem Sherlocka pytanie: GDZIE istnieje byt? Nie chodzi tu Sherlockowi o "gdzie" dekadencko fylozoficznie przerafinowane (na które odpowiedzią jest "w myśli", "w pojęciu" lub "no, tam, yyy, na zewnątrz"), a raczej o "gdzie" dosłowne jak dworzec kolejowy, Małkinia, Tłuszcz i Koluszki. O to "gdzie", które następnie może nam wyjaśnić wszystkie filozofii dramatyczne "dokąd" i "skąd" -"unde malum?", "skąd biorą się dane zmysłowe?" "dokąd tupta nocą jeż?" "A skąd ja mam to wiedzieć?!" Otóż właśnie w Bieszczadach ustalono dzięki pracowitej lekturze Hegla, że podobnie jak wspomniany atak białego niedźwiedzia, Pojęcie, drzewo na drodze zmęczonych uczestników wracających do domków przez las, zło, nagły brak Geniusa, także i treść doświadczenia percepcyjnego przychodzi zazwyczaj znienacka - i to w Nienacku należy zatem upatrywać głównego ośrodka bytu we wszechbycie.

****Sherlock celowo unika dosłownego przywołania wszystkim znanego tytułu, a to z powodu indeksowania google. Otóż nie chciałby, by do "przygód Sherlocka K." przyprowadziły gugle rzesze Czytelników pytających o "tupot białych mew". Ups.

*****Tu Sherlock po raz kolejny składa hołd autorowi jednej z ważniejszych maksym, jakie zna, a prywatnie - przypadkiem, naturalnie - również uczestnikowi Warsztatów Heglowskich, który pouczył go niegdyś, by postępował zawsze tak, aby nie dopuścić do sytuacji, w której kac wyprzedza klina.

****** "Jedno piwo" jest to błąd o charakterze gramatycznym, ponieważ piwo, wbrew pozorom, nie jest rzeczownikiem do końca policzalnym. To jest, można przy barze policzyć osoby, które piwo chcą i zgłosić następnie życzenie: "cztery, nie, yy, pięć... znaczy... wszyscy prosimy piwo". Można też liczyć piwa, które się wypija, ale wtedy piwo też nie jest "jedno", tylko ewentualnie pierwsze, drugie, trzecie, czwarte... yy, chyba piąte... no, w każdym razie troszkę już wypiliśmy... dalej to jakby mniej pamiętam...um, sorry, ale jak ty masz na imię?... a ja?...etc.
Można wreszcie liczyć NA piwo, ale wtedy to już na pewno nie na "jedno".

Friday 29 January 2010

O tym, jak nie tłumaczyć, porady praktyczne, odcinek 1: przygotowania.

"Gdzie są moje torturki?!" - zapytał dziś Sherlock i błyskawicznie sformułował pierwszą poradę dla każdego tłumacza: nigdy nie zgubić jedynego egzemplarza oryginału. Torturki niestety rychło znalazły się w kuchni, niezręcznie upchnięte przez Sherlocka pod stertą pilniejszych spraw (książka o kryzysie, kubek po śmietanie, Wysokie Obcasy, czterodniowa sałatka, Lacan, krytyczne wydanie Sherlocków tom II, niezidentyfikowany obiekt zawierający kryształki oraz pozłacane sreberko, a także Wprost z zeszłego roku), co mocno zaniepokoiło Sherlocka, bowiem oznaczało, że być może będzie musiał się do tego tłumaczenia zabrać jeszcze dzisiaj.

Trzeba zaznaczyć, że "torturki" to nie jest pieszczotliwa aluzja do faktu, że do aktywności przyjemniejszych od tłumaczenia książek zalicza Sherlock kanałowe leczenie zębów wiertarką oraz depilację okolic intymnych przy pomocy biwakowego palnika na gaz (jedno i drugie robi przynajmniej fajne bzium!). "Pieszczotliwy" to jeden z tych przymiotników, który od zwrotów takich jak "przekładać książki" powinien stać w odległości co najmniej dwóch akapitów (por. "przyjemność" i "polska reprezentacja"). "Torturki" natomiast jest to szydercze zdrobnienie tytułu publikacji, którą już niebawem pozna świat po polsku jako "Historię tortur", Sherlocka najnowsza udręki przyczyna.

Jako się rzekło, znalazł Sherlock wyżej wzmiankowany obiekt, otworzył w miejscu, gdzie ostatnio skończył i rutynowe poczynił do pracy przygotowania.
Kawa, papieros, zaraz zaraz, może jeszcze zje sobie Sherlock obiad, papieros po obiedzie, kawa, drugi papieros, o, czekolada, w sam raz na deserek, papieros, zaraz, kawa się skończyła, Wysokie Obcasy w oczekiwaniu na zagotowanie się wody, rany, ale artykuł o muzeum Stalina, niesamowite, tylko co tu tak śmierdzi, papieros w oczekiwaniu na wywietrzenie się pomieszczenia po usunięciu spalonego czajnika, papieros w oczekiwaniu na zagotowanie się wody w drugim czajniku, to może przynajmniej tej kawy na spokojnie się napiję, jak człowiek, telefon, no, nie, niestety, dziś nie dam rady, nie odchodzę od komputera, papieros na ukojenie nerwów, że znowu zakłócili Sherloczkowi koncentrację - i już był zwarty i gotowy do pracy.

Już na tym etapie napotkał na pierwsze trudności, z którymi jako tłumacz mierzy się na co dzień.
Tu Sherlock prosi Czytelników o uwagę, bowiem zaczyna się część notki praktyczna i pojawią się obiecane porady.

Z ŻYCIA TŁUMACZA - CODZIENNE TRUDNOŚCI I JAK SOBIE Z NIMI RADZIĆ
ODCINEK I: PRZYGOTOWANIA

Po pierwsze zatem, nikogo nie było na skajpie.

(1) BRAK ROZMÓWCÓW NA KOMUNIKATORACH

Charakterystyka problemu:
Brakiem rozmówców nazywamy nie tylko taką sytuacje, gdy nie możemy zaczepić nawet koleżanki byłej znajomej kuzyna tego takiego faceta, zaraz, Wojtka?, chyba z naszego roku, którą przyjęliśmy do friendsów na fejsbuku po czwartym piwie, żeby mieć kogo spamować aplikacjami. Brak rozmówców jest terminem ściśle technicznym, oznaczającym brak konieczności/możliwości odpowiadania na wiadomości częściej niż raz na trzy minuty, ponieważ dopiero poniżej tej miary nie opłaca się przełączać na okno z plikiem i nie ma pokusy, by w przerwie między wymianą zdań coś przetłumaczyć.

Rozwiązanie:
Sherlock K. wielokrotnie próbował przeskoczyć ten problem (narastający zwłaszcza w godzinach, gdy normalni ludzie rzeczywiście pracują oraz między 2.30 a 7.00 rano) stosując technikę monologu zewnętrznego (kierowanego do określonej osoby z myślą o tym, jak się ucieszy rano, gdy włączy skajpa i dostanie 327 nowych wiadomości). Należy przy tym pamiętać, by monologować miarowo (pamiętamy: odstęp między wiadomością a wiadomością nie może przekroczyć trzech minut). W przypadkach skrajnych można uciec się do dzielenia zdania na pół lub dla wydłużenia odstępu zamiast do pliku zajrzeć na fejsbuka.

Niestety, dziś akurat na fejsbuku też nic się nie działo.

(2) NA FEJSBUKU NIC SIĘ NIE DZIEJE

Charakterystyka problemu:
W prawym dolnym biało, zero powiadomień. W Inboksie nie ma nawet spamu od grupy na rzecz niewycinania drzew w jakimś mieście, w którym kiedyś mieszkaliśmy, ale nie pamiętamy kiedy. W statusach znajomych jadłospis z kolacji oraz refleksje na temat imprez, na które owi znajomi właśnie - w przeciwieństwie do nas - się wybierają, a tak oburzającego marnotrawstwa czasu nie będziemy przecież zaszczycać nawet komentarzem. Widać nie każdy musi pracować tak ciężko jak my, no cóż. O, koleżanka po raz dwudziesty zamieszcza link do piosenki, której nie znosimy. Crazy Taxi się zacina, Mario w ogóle nie włącza. W Tetrisa nie chcemy, bo zaczęliśmy już śnić po nocach, jak grzebią nas żywcem nieobrócone w porę tetriminia. W skrócie: piekło.

Rozwiązanie:
Przede wszystkim nie wpadajmy w panikę. Sytuacja jest trudna i bolesna, to prawda, sprawa z fejsbukiem trochę nami wstrząsnęła i z pewnością w tym stanie nie zdołamy pracować nad trudnym przekładem, ale spróbujmy skoncentrować się chociaż na poprawieniu sobie nastroju. Siedzimy przed komputerem już od dobrej godziny i należy koniecznie dać odpocząć oczom. Idealnym rozwiązaniem będzie zajęcie naszej zestresowanej uwagi partnerem/współlokatorem, a jeśli on/ona niestety również zajęci są ciężką pracą nad jakimś tłumaczeniem, to przynajmniej psem/kotem/żółwiem/rybką akwariową/rośliną doniczkową, którą podlaliśmy ostatnio nieświeżą kawą z mlekiem i jesteśmy ciekawi, jaka pleśń na tym wyrośnie.

(Nie zapomnijmy sprawdzić, może ktoś się w międzyczasie na tym czacie do cholery pojawił; nasze oczy nie są w końcu na tyle zmęczone, żeby odmawiać bliskim kilku chwil rozmowy.)

Tym spośród Czytelników, którzy nie mają w domu żadnych żywych istot radzi Sherlock, żeby po prostu tyle nie sprzątali. Po pierwsze, w ten sposób oszczędza się czas, którego potrzebujemy przecież na pracę nad tłumaczniami, a po drugie, człowiek przestaje być taki samotny. Życie czeka na nas wszędzie; Sherlock K. tygodniami cierpliwie nie szorował kiedyś zlewu i wyrosła mu tam w nagrodę prześliczna roślinka.
Trudno jednak wymagać, by zestresowany tłumacz, który pragnie choć na chwilę oderwać się od presji obowiązków, cierpliwie czekał na pojawienie się w domu pierwszych karaluchów. W tej sytuacji Sherlock proponuje namysł: czy przekład nie idzie nam opornie, bo nękają nas inne jakieś, pilniejsze zadania, które koniecznie powinniśmy zakończyć zanim będziemy mogli zacząć tłumaczyć ze spokojną głową? Niestety, bywa i tak, że...

(3) ...NIE, NIE MA NIC OD TEJ CHOLERNEJ KSIĄŻKI PILNIEJSZEGO

Charakterystyka problemu:
Chociaż przeważnie prędko okazuje się, że przyczyną naszego stresu i rozkojarzenia jest zaległy list do kolegi w sprawie zebrania kółka wędkarskiego za miesiąc, zdarzają się i takie rozpaczliwe sytuacje, że wprawdzie innych zobowiązań znaleźlibyśmy z łatwością całą długą listę, to jednak tylko przekroczenie dedlajnu na przekład grozi nam hańbą, wstydem, awanturą, a zwłaszcza karą umowną w wysokości 0,5% za każdy dzień zwłoki, co po dniach 200 naprawdę zaczyna być kosztowne...

Rozwiązanie:

(No nie, ale poważnie wciąż nikogo nie ma na skajpie?! A wysondowaliśmy już, czy ci, którzy mają ikonkę niepodłączony nie są w istocie tylko pochowani i zbyt nieśmiali, żeby nas zaczepić?)

Czy domyślacie się już, drodzy Czytelnicy, w jakich okolicznościach pisuje Sherloczek nowe notki na blogu? Tak, to Wy jesteście Sherlockowi K. ucieczką i schronieniem, gdy wszyscy go opuszczą. To Wy, choćbyście o Sherlocku H. nic nie chcieli czytać, dostarczacie mu inspiracji i pomocnego oka. To pod Waszą wreszcie obronę ucieka się Sherlock K. przed torturkami.
Problem jest tylko wtedy, gdy

(4) ...NOTKĘ NA BLOGA JUŻ SIĘ NAPISAŁO

I rozumiecie, czemu założyć musiał Sherlock misyjnego bloga, na który już dziś koniecznie przygotować musi recenzję z pewnego filmu...

Thursday 28 January 2010

Wybór Sherlocka i co teraz będzie...

Po pierwsze, to będzie od dziś na niebiesko, bo na ruziowo to byłaby jednak przesada (Sherlock przeprowadził eksperyment naoczny i skoro on tego nie wytrzymał, to nikt poza nim tym bardziej nie dałby rady). Po drugie, w ogóle coś jeszcze będzie, a przyznajcie, że już prawie uwierzyliście, że nie będzie. Sherlock w każdym razie wierzył... Po trzecie, i w to to z kolei nie uwierzycie, nie będzie już o Sherlocku H. Mało tego, Sherlock H. zostanie nawet częściowo wymazany z historii blogu, być może łącznie z notkami o Basilu i Jeremym, które prawdopodobnie brutalnie Sherlock wytnie stąd całkiem. Czy pozwolicie zatem Sherlockowi K. na ostatni, pożegnalny o Sherlocku H. akapit?
Związek Sherlocka K. z Sherlockiem H., odkąd ujawniony został na blogu i pod pręgierzem opinii publicznej postawiony, coraz to tragiczniejsze przechodził koleje. Pojawiały się, naturalnie, i życzliwe głosy - i za każde ciepłe słowo padłe z ust (?) tych głosów dziękuje Sherlock serdecznie, były one jak świetliki w mrocznym jarze nietolerancji i wzgardy. Jednak przyjazne te szepty zagłuszały okrzyki pełne potępienia. "Niech robi Sherlock K. z tym Sherlockiem H., co chce, tylko czy musi się z tym tak afiszować?" - pytały wymownie. "A liczyłem na coś ciekawego..." - kwitowały szyderczo komunikaty, że Miłości swojej poświęci Sherlock jeszcze kilka notek. "Nie doczytałem tego nawet do końca" - wyznawały bez cienia żenady, z wyrzutem wręcz i tonem wyrażającym urażone uczucia religijne. Nie zliczy Sherlock K. wszystkich szyderstw, przymówek i drwin, które znieść musiał w imię uczucia zakazanego, ileż razy wpychano go z powrotem do szafy, ile prób podjęto, by ekspresję uczucia owego ograniczyć. Wszystko znosił Sherlock K. z godnością osobistą, ostatnio jednak miarka się przebrała. Opowiadał właśnie Bliskiej Osobie o notce na temat najnowszego filmu, którą zamieścić zamierzał na blogu, gdy nagle Osoba Owa weszła mu łagodnie w słowo: "Dobrze, dobrze - mruknęła Osoba, tonem, w którym mieszało się pobłażanie i życzliwe, acz poważne napomnienie. - A jak tam twój doktorat?".
Tej zniewagi znieść Sherlock K. w pokorze już nie zamierzał. Osobę zastrzelił, naturalnie, fochem, ale to sprawy nie załatwiało. Sherlock K. podobne głosy postanowił raz na zawsze uciszyć. Wyjść rozważał wiele.
Po pierwsze, mógł sfochać się na amen i w solidarności z obiektem swojej pasji, a otoczenia szyderstw z godnością zniknąć wszystkim z nietolerancyjnych oczu (widać "the world was not ready for us" - jak powiedziałby Sherlock H.). To jednak oznaczałoby poddanie się presji, ucieczkę, niepisanie bloga w ogóle, a co gorsza, w konsekwencji, konieczność zajęcia się doktoratem.
Po drugie, mógł robić swoje i udawać, że nie słyszy. Byłoby to jednak wyjście podłe, niskie i tchórzliwe, bo Sherlock głuchy nie jest i tak, owszem, domaga się dla swojego związku z Sherlockiem H. nie tylko milczącej tolerancji, ale wręcz entuzjastycznej akceptacji.
Rozważał też, po trzecie, by rozważać ten problem w nieskończoność, co miałoby tę zaletę, że już nigdy nie musiałby się zabrać do doktoratu, ale i tę wadę, że nie miałby ani frajdy z pisania o Sherlocku H. ani satysfakcji z demonstracyjnego o nim niepisania.
I ten ostatni kłopot nakierował go na wyjście właściwe, śmiało zasadzie niesprzeczności się sprzeciwiające*. Otóż od dziś zamierza Sherlock K. zarówno frajdę mieć z publicznego Sherlocka H. obpisywania, jak i satysfakcję z dumnego na jego temat przed Wami milczenia. Wartością dodaną tego rozwiązania jest to, że tak w ogóle to milczeć przed Wami nie zamierza, co oznacza, że teraz przed pokusą zajęcia się doktoratem będą go chronić aż trzy lepsze zajęcia.
A obpisywać będzie Sherlock K. Sherlocka H. w miejscu specjalnie dla niego przygotowanym, tam teraz publicznie spożywać będą kolacje przy świecach i nieskończone przy tej okazji o aktorach, scenarzystach, ilustracjach, diagnozach, wydaniach, lokomotywach, fajkach, Watsonach i opowiadaniach prowadzić długie nocne rozmowy. Gniazdko to nazywać się będzie sherlockista.wordpress.com i cieszy się trochę Sherlock, że nikt z Was dobrowolnie tam nie zajrzy, bo do pokazywania gościom jeszcze nie bardzo się nadaje ;)

Tu, na starych śmieciach będą natomiast Sherlocka K. kolejne przygody, filgloski oraz porady, jak w życiu postępować nie należy.
Kilka spostrzeżeń w temacie "jak nie pisać doktoratu" już nawet w tej notce dałoby się znaleźć...




---
* Filgloska: Nie można o czymś zarazem pisać i nie pisać w tym samym czasie i pod tym samym względem. Nic Arystoteles nie wspomina o "w tym samym blogu".