O ile miłość Sherlocka do Kanta nigdy - nie licząc historii opisanej wpis niżej - cierpień specjalnych mu nie przysparzała, także z uwagi na łatwość rozdzielenia sentymentów serca i racji rozumu, o tyle zdarzały się w jego (Sherlocka) życiu takie znajomości, które zaiste kalectwo kształcą przez szlachetne blizny.
Bo, moi drodzy, Hegla nie kochać się nie da, ale czasami jest to miłość trudna.
Sherlock zawsze uważał, że na (dobre) zajęcia nie tylko warto czytać zadane teksty, ale że jest to wręcz pewien imperatyw (patrz Kant). Tym bardziej, jeśli tekst ów należy do żelaznej klasyki historii filozofii, a zwłaszcza - zwłaszcza! - jeśli tekst ów napisał ktoś, kto zawsze ma rację, czyli Hegel. Kiedy więc zdarzyło się tak, że wieczorem przed porannymi (dobrymi) zajęciami z Hegla, padł Sherlock snem zmorzony tekstu uprzednio nie przeczytawszy, Duch Sherlocka poczuł się w słabej cielesnej skorupie uwięziony i o godzinie piątej zażądał wyzwolenia.
Wstał tedy rozespany Sherlock, zaparzył resztki kawy ("dla Ciebie zjadłe smakują trucizny!") i w poczuciu, że choć może i jest to upokarzające, żeby Obowiązek wybudzał go po trzech godzinach snu, ale że przecież miłość ci wszystko wybaczy ("dla Ciebie więzy, pęta niezelżywe!").
I oto, jaka spotkała go nagroda...
"Żywa substancja jest bytem, który naprawdę jest podmiotem, albo, innymi słowy, jest bytem, który jest naprawdę rzeczywisty tylko o tyle, o ile substancja jest ruchem zakładania i ustanawiania siebie samego (des Sichselbstsetzens), czyli zapośredniczeniem (Vermittlung) między swoim stawaniem się czymś innym (das Sichanderswerden) i sobą samym."
...tu Sherlock zapalił papierosa... Ale Duch krzyczał "dalej!"
"Jako podmiot jest ona czystą prostą negatywnością i właśnie dlatego rozdwojeniem prostej niezłożoności, czyli przeciwstawnym podwojeniem, które ze swej strony jest negacją obojętnej różności i jej przeciwieństwa; i tylko ta rekonstruująca sama siebie równość, czyli tylko ta refleksja kierująca się ku sobie w tym, co inne, jest prawdą - a nie pierwotna jednia jako taka, czy jednia bezpośrednia jako taka."
(G. W. F. Hegel, Przedmowa do Fenomenologii ducha, str. 26 wydania polskiego - podaję na wypadek, gdybyście myśleli, że zmyślam. Niestety, to autentyk...)
Tu Sherlock zapalił czwartego papierosa, a Duch jego pomyślał, że jeżeli tak ma wyglądać uświadamianie sobie własnej wolności, to nie żal żyć w nędzy, nie żal i umierać.
Ale, moi drodzy, happy endu tej historii nie będzie. Bo Sherlock dobrze wie, że Duch, tym smutnym doświadczeniem pouczony, następnym razem wybudzi go po prostu wcześniej i do lektury zagoni bardziej oprzytomniałego.
Bo miłość - kochani! - wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję... I nawet Hegla przetrzyma...
***
Spokojnie, żadnej filgloski chwilowo również nie będzie ;) Ja też nic z tego nie rozumiem...
Bo, moi drodzy, Hegla nie kochać się nie da, ale czasami jest to miłość trudna.
Sherlock zawsze uważał, że na (dobre) zajęcia nie tylko warto czytać zadane teksty, ale że jest to wręcz pewien imperatyw (patrz Kant). Tym bardziej, jeśli tekst ów należy do żelaznej klasyki historii filozofii, a zwłaszcza - zwłaszcza! - jeśli tekst ów napisał ktoś, kto zawsze ma rację, czyli Hegel. Kiedy więc zdarzyło się tak, że wieczorem przed porannymi (dobrymi) zajęciami z Hegla, padł Sherlock snem zmorzony tekstu uprzednio nie przeczytawszy, Duch Sherlocka poczuł się w słabej cielesnej skorupie uwięziony i o godzinie piątej zażądał wyzwolenia.
Wstał tedy rozespany Sherlock, zaparzył resztki kawy ("dla Ciebie zjadłe smakują trucizny!") i w poczuciu, że choć może i jest to upokarzające, żeby Obowiązek wybudzał go po trzech godzinach snu, ale że przecież miłość ci wszystko wybaczy ("dla Ciebie więzy, pęta niezelżywe!").
I oto, jaka spotkała go nagroda...
"Żywa substancja jest bytem, który naprawdę jest podmiotem, albo, innymi słowy, jest bytem, który jest naprawdę rzeczywisty tylko o tyle, o ile substancja jest ruchem zakładania i ustanawiania siebie samego (des Sichselbstsetzens), czyli zapośredniczeniem (Vermittlung) między swoim stawaniem się czymś innym (das Sichanderswerden) i sobą samym."
...tu Sherlock zapalił papierosa... Ale Duch krzyczał "dalej!"
"Jako podmiot jest ona czystą prostą negatywnością i właśnie dlatego rozdwojeniem prostej niezłożoności, czyli przeciwstawnym podwojeniem, które ze swej strony jest negacją obojętnej różności i jej przeciwieństwa; i tylko ta rekonstruująca sama siebie równość, czyli tylko ta refleksja kierująca się ku sobie w tym, co inne, jest prawdą - a nie pierwotna jednia jako taka, czy jednia bezpośrednia jako taka."
(G. W. F. Hegel, Przedmowa do Fenomenologii ducha, str. 26 wydania polskiego - podaję na wypadek, gdybyście myśleli, że zmyślam. Niestety, to autentyk...)
Tu Sherlock zapalił czwartego papierosa, a Duch jego pomyślał, że jeżeli tak ma wyglądać uświadamianie sobie własnej wolności, to nie żal żyć w nędzy, nie żal i umierać.
Ale, moi drodzy, happy endu tej historii nie będzie. Bo Sherlock dobrze wie, że Duch, tym smutnym doświadczeniem pouczony, następnym razem wybudzi go po prostu wcześniej i do lektury zagoni bardziej oprzytomniałego.
Bo miłość - kochani! - wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję... I nawet Hegla przetrzyma...
***
Spokojnie, żadnej filgloski chwilowo również nie będzie ;) Ja też nic z tego nie rozumiem...