Friday, 29 January 2010

O tym, jak nie tłumaczyć, porady praktyczne, odcinek 1: przygotowania.

"Gdzie są moje torturki?!" - zapytał dziś Sherlock i błyskawicznie sformułował pierwszą poradę dla każdego tłumacza: nigdy nie zgubić jedynego egzemplarza oryginału. Torturki niestety rychło znalazły się w kuchni, niezręcznie upchnięte przez Sherlocka pod stertą pilniejszych spraw (książka o kryzysie, kubek po śmietanie, Wysokie Obcasy, czterodniowa sałatka, Lacan, krytyczne wydanie Sherlocków tom II, niezidentyfikowany obiekt zawierający kryształki oraz pozłacane sreberko, a także Wprost z zeszłego roku), co mocno zaniepokoiło Sherlocka, bowiem oznaczało, że być może będzie musiał się do tego tłumaczenia zabrać jeszcze dzisiaj.

Trzeba zaznaczyć, że "torturki" to nie jest pieszczotliwa aluzja do faktu, że do aktywności przyjemniejszych od tłumaczenia książek zalicza Sherlock kanałowe leczenie zębów wiertarką oraz depilację okolic intymnych przy pomocy biwakowego palnika na gaz (jedno i drugie robi przynajmniej fajne bzium!). "Pieszczotliwy" to jeden z tych przymiotników, który od zwrotów takich jak "przekładać książki" powinien stać w odległości co najmniej dwóch akapitów (por. "przyjemność" i "polska reprezentacja"). "Torturki" natomiast jest to szydercze zdrobnienie tytułu publikacji, którą już niebawem pozna świat po polsku jako "Historię tortur", Sherlocka najnowsza udręki przyczyna.

Jako się rzekło, znalazł Sherlock wyżej wzmiankowany obiekt, otworzył w miejscu, gdzie ostatnio skończył i rutynowe poczynił do pracy przygotowania.
Kawa, papieros, zaraz zaraz, może jeszcze zje sobie Sherlock obiad, papieros po obiedzie, kawa, drugi papieros, o, czekolada, w sam raz na deserek, papieros, zaraz, kawa się skończyła, Wysokie Obcasy w oczekiwaniu na zagotowanie się wody, rany, ale artykuł o muzeum Stalina, niesamowite, tylko co tu tak śmierdzi, papieros w oczekiwaniu na wywietrzenie się pomieszczenia po usunięciu spalonego czajnika, papieros w oczekiwaniu na zagotowanie się wody w drugim czajniku, to może przynajmniej tej kawy na spokojnie się napiję, jak człowiek, telefon, no, nie, niestety, dziś nie dam rady, nie odchodzę od komputera, papieros na ukojenie nerwów, że znowu zakłócili Sherloczkowi koncentrację - i już był zwarty i gotowy do pracy.

Już na tym etapie napotkał na pierwsze trudności, z którymi jako tłumacz mierzy się na co dzień.
Tu Sherlock prosi Czytelników o uwagę, bowiem zaczyna się część notki praktyczna i pojawią się obiecane porady.

Z ŻYCIA TŁUMACZA - CODZIENNE TRUDNOŚCI I JAK SOBIE Z NIMI RADZIĆ
ODCINEK I: PRZYGOTOWANIA

Po pierwsze zatem, nikogo nie było na skajpie.

(1) BRAK ROZMÓWCÓW NA KOMUNIKATORACH

Charakterystyka problemu:
Brakiem rozmówców nazywamy nie tylko taką sytuacje, gdy nie możemy zaczepić nawet koleżanki byłej znajomej kuzyna tego takiego faceta, zaraz, Wojtka?, chyba z naszego roku, którą przyjęliśmy do friendsów na fejsbuku po czwartym piwie, żeby mieć kogo spamować aplikacjami. Brak rozmówców jest terminem ściśle technicznym, oznaczającym brak konieczności/możliwości odpowiadania na wiadomości częściej niż raz na trzy minuty, ponieważ dopiero poniżej tej miary nie opłaca się przełączać na okno z plikiem i nie ma pokusy, by w przerwie między wymianą zdań coś przetłumaczyć.

Rozwiązanie:
Sherlock K. wielokrotnie próbował przeskoczyć ten problem (narastający zwłaszcza w godzinach, gdy normalni ludzie rzeczywiście pracują oraz między 2.30 a 7.00 rano) stosując technikę monologu zewnętrznego (kierowanego do określonej osoby z myślą o tym, jak się ucieszy rano, gdy włączy skajpa i dostanie 327 nowych wiadomości). Należy przy tym pamiętać, by monologować miarowo (pamiętamy: odstęp między wiadomością a wiadomością nie może przekroczyć trzech minut). W przypadkach skrajnych można uciec się do dzielenia zdania na pół lub dla wydłużenia odstępu zamiast do pliku zajrzeć na fejsbuka.

Niestety, dziś akurat na fejsbuku też nic się nie działo.

(2) NA FEJSBUKU NIC SIĘ NIE DZIEJE

Charakterystyka problemu:
W prawym dolnym biało, zero powiadomień. W Inboksie nie ma nawet spamu od grupy na rzecz niewycinania drzew w jakimś mieście, w którym kiedyś mieszkaliśmy, ale nie pamiętamy kiedy. W statusach znajomych jadłospis z kolacji oraz refleksje na temat imprez, na które owi znajomi właśnie - w przeciwieństwie do nas - się wybierają, a tak oburzającego marnotrawstwa czasu nie będziemy przecież zaszczycać nawet komentarzem. Widać nie każdy musi pracować tak ciężko jak my, no cóż. O, koleżanka po raz dwudziesty zamieszcza link do piosenki, której nie znosimy. Crazy Taxi się zacina, Mario w ogóle nie włącza. W Tetrisa nie chcemy, bo zaczęliśmy już śnić po nocach, jak grzebią nas żywcem nieobrócone w porę tetriminia. W skrócie: piekło.

Rozwiązanie:
Przede wszystkim nie wpadajmy w panikę. Sytuacja jest trudna i bolesna, to prawda, sprawa z fejsbukiem trochę nami wstrząsnęła i z pewnością w tym stanie nie zdołamy pracować nad trudnym przekładem, ale spróbujmy skoncentrować się chociaż na poprawieniu sobie nastroju. Siedzimy przed komputerem już od dobrej godziny i należy koniecznie dać odpocząć oczom. Idealnym rozwiązaniem będzie zajęcie naszej zestresowanej uwagi partnerem/współlokatorem, a jeśli on/ona niestety również zajęci są ciężką pracą nad jakimś tłumaczeniem, to przynajmniej psem/kotem/żółwiem/rybką akwariową/rośliną doniczkową, którą podlaliśmy ostatnio nieświeżą kawą z mlekiem i jesteśmy ciekawi, jaka pleśń na tym wyrośnie.

(Nie zapomnijmy sprawdzić, może ktoś się w międzyczasie na tym czacie do cholery pojawił; nasze oczy nie są w końcu na tyle zmęczone, żeby odmawiać bliskim kilku chwil rozmowy.)

Tym spośród Czytelników, którzy nie mają w domu żadnych żywych istot radzi Sherlock, żeby po prostu tyle nie sprzątali. Po pierwsze, w ten sposób oszczędza się czas, którego potrzebujemy przecież na pracę nad tłumaczniami, a po drugie, człowiek przestaje być taki samotny. Życie czeka na nas wszędzie; Sherlock K. tygodniami cierpliwie nie szorował kiedyś zlewu i wyrosła mu tam w nagrodę prześliczna roślinka.
Trudno jednak wymagać, by zestresowany tłumacz, który pragnie choć na chwilę oderwać się od presji obowiązków, cierpliwie czekał na pojawienie się w domu pierwszych karaluchów. W tej sytuacji Sherlock proponuje namysł: czy przekład nie idzie nam opornie, bo nękają nas inne jakieś, pilniejsze zadania, które koniecznie powinniśmy zakończyć zanim będziemy mogli zacząć tłumaczyć ze spokojną głową? Niestety, bywa i tak, że...

(3) ...NIE, NIE MA NIC OD TEJ CHOLERNEJ KSIĄŻKI PILNIEJSZEGO

Charakterystyka problemu:
Chociaż przeważnie prędko okazuje się, że przyczyną naszego stresu i rozkojarzenia jest zaległy list do kolegi w sprawie zebrania kółka wędkarskiego za miesiąc, zdarzają się i takie rozpaczliwe sytuacje, że wprawdzie innych zobowiązań znaleźlibyśmy z łatwością całą długą listę, to jednak tylko przekroczenie dedlajnu na przekład grozi nam hańbą, wstydem, awanturą, a zwłaszcza karą umowną w wysokości 0,5% za każdy dzień zwłoki, co po dniach 200 naprawdę zaczyna być kosztowne...

Rozwiązanie:

(No nie, ale poważnie wciąż nikogo nie ma na skajpie?! A wysondowaliśmy już, czy ci, którzy mają ikonkę niepodłączony nie są w istocie tylko pochowani i zbyt nieśmiali, żeby nas zaczepić?)

Czy domyślacie się już, drodzy Czytelnicy, w jakich okolicznościach pisuje Sherloczek nowe notki na blogu? Tak, to Wy jesteście Sherlockowi K. ucieczką i schronieniem, gdy wszyscy go opuszczą. To Wy, choćbyście o Sherlocku H. nic nie chcieli czytać, dostarczacie mu inspiracji i pomocnego oka. To pod Waszą wreszcie obronę ucieka się Sherlock K. przed torturkami.
Problem jest tylko wtedy, gdy

(4) ...NOTKĘ NA BLOGA JUŻ SIĘ NAPISAŁO

I rozumiecie, czemu założyć musiał Sherlock misyjnego bloga, na który już dziś koniecznie przygotować musi recenzję z pewnego filmu...

Thursday, 28 January 2010

Wybór Sherlocka i co teraz będzie...

Po pierwsze, to będzie od dziś na niebiesko, bo na ruziowo to byłaby jednak przesada (Sherlock przeprowadził eksperyment naoczny i skoro on tego nie wytrzymał, to nikt poza nim tym bardziej nie dałby rady). Po drugie, w ogóle coś jeszcze będzie, a przyznajcie, że już prawie uwierzyliście, że nie będzie. Sherlock w każdym razie wierzył... Po trzecie, i w to to z kolei nie uwierzycie, nie będzie już o Sherlocku H. Mało tego, Sherlock H. zostanie nawet częściowo wymazany z historii blogu, być może łącznie z notkami o Basilu i Jeremym, które prawdopodobnie brutalnie Sherlock wytnie stąd całkiem. Czy pozwolicie zatem Sherlockowi K. na ostatni, pożegnalny o Sherlocku H. akapit?
Związek Sherlocka K. z Sherlockiem H., odkąd ujawniony został na blogu i pod pręgierzem opinii publicznej postawiony, coraz to tragiczniejsze przechodził koleje. Pojawiały się, naturalnie, i życzliwe głosy - i za każde ciepłe słowo padłe z ust (?) tych głosów dziękuje Sherlock serdecznie, były one jak świetliki w mrocznym jarze nietolerancji i wzgardy. Jednak przyjazne te szepty zagłuszały okrzyki pełne potępienia. "Niech robi Sherlock K. z tym Sherlockiem H., co chce, tylko czy musi się z tym tak afiszować?" - pytały wymownie. "A liczyłem na coś ciekawego..." - kwitowały szyderczo komunikaty, że Miłości swojej poświęci Sherlock jeszcze kilka notek. "Nie doczytałem tego nawet do końca" - wyznawały bez cienia żenady, z wyrzutem wręcz i tonem wyrażającym urażone uczucia religijne. Nie zliczy Sherlock K. wszystkich szyderstw, przymówek i drwin, które znieść musiał w imię uczucia zakazanego, ileż razy wpychano go z powrotem do szafy, ile prób podjęto, by ekspresję uczucia owego ograniczyć. Wszystko znosił Sherlock K. z godnością osobistą, ostatnio jednak miarka się przebrała. Opowiadał właśnie Bliskiej Osobie o notce na temat najnowszego filmu, którą zamieścić zamierzał na blogu, gdy nagle Osoba Owa weszła mu łagodnie w słowo: "Dobrze, dobrze - mruknęła Osoba, tonem, w którym mieszało się pobłażanie i życzliwe, acz poważne napomnienie. - A jak tam twój doktorat?".
Tej zniewagi znieść Sherlock K. w pokorze już nie zamierzał. Osobę zastrzelił, naturalnie, fochem, ale to sprawy nie załatwiało. Sherlock K. podobne głosy postanowił raz na zawsze uciszyć. Wyjść rozważał wiele.
Po pierwsze, mógł sfochać się na amen i w solidarności z obiektem swojej pasji, a otoczenia szyderstw z godnością zniknąć wszystkim z nietolerancyjnych oczu (widać "the world was not ready for us" - jak powiedziałby Sherlock H.). To jednak oznaczałoby poddanie się presji, ucieczkę, niepisanie bloga w ogóle, a co gorsza, w konsekwencji, konieczność zajęcia się doktoratem.
Po drugie, mógł robić swoje i udawać, że nie słyszy. Byłoby to jednak wyjście podłe, niskie i tchórzliwe, bo Sherlock głuchy nie jest i tak, owszem, domaga się dla swojego związku z Sherlockiem H. nie tylko milczącej tolerancji, ale wręcz entuzjastycznej akceptacji.
Rozważał też, po trzecie, by rozważać ten problem w nieskończoność, co miałoby tę zaletę, że już nigdy nie musiałby się zabrać do doktoratu, ale i tę wadę, że nie miałby ani frajdy z pisania o Sherlocku H. ani satysfakcji z demonstracyjnego o nim niepisania.
I ten ostatni kłopot nakierował go na wyjście właściwe, śmiało zasadzie niesprzeczności się sprzeciwiające*. Otóż od dziś zamierza Sherlock K. zarówno frajdę mieć z publicznego Sherlocka H. obpisywania, jak i satysfakcję z dumnego na jego temat przed Wami milczenia. Wartością dodaną tego rozwiązania jest to, że tak w ogóle to milczeć przed Wami nie zamierza, co oznacza, że teraz przed pokusą zajęcia się doktoratem będą go chronić aż trzy lepsze zajęcia.
A obpisywać będzie Sherlock K. Sherlocka H. w miejscu specjalnie dla niego przygotowanym, tam teraz publicznie spożywać będą kolacje przy świecach i nieskończone przy tej okazji o aktorach, scenarzystach, ilustracjach, diagnozach, wydaniach, lokomotywach, fajkach, Watsonach i opowiadaniach prowadzić długie nocne rozmowy. Gniazdko to nazywać się będzie sherlockista.wordpress.com i cieszy się trochę Sherlock, że nikt z Was dobrowolnie tam nie zajrzy, bo do pokazywania gościom jeszcze nie bardzo się nadaje ;)

Tu, na starych śmieciach będą natomiast Sherlocka K. kolejne przygody, filgloski oraz porady, jak w życiu postępować nie należy.
Kilka spostrzeżeń w temacie "jak nie pisać doktoratu" już nawet w tej notce dałoby się znaleźć...




---
* Filgloska: Nie można o czymś zarazem pisać i nie pisać w tym samym czasie i pod tym samym względem. Nic Arystoteles nie wspomina o "w tym samym blogu".