Friday, 29 January 2010

O tym, jak nie tłumaczyć, porady praktyczne, odcinek 1: przygotowania.

"Gdzie są moje torturki?!" - zapytał dziś Sherlock i błyskawicznie sformułował pierwszą poradę dla każdego tłumacza: nigdy nie zgubić jedynego egzemplarza oryginału. Torturki niestety rychło znalazły się w kuchni, niezręcznie upchnięte przez Sherlocka pod stertą pilniejszych spraw (książka o kryzysie, kubek po śmietanie, Wysokie Obcasy, czterodniowa sałatka, Lacan, krytyczne wydanie Sherlocków tom II, niezidentyfikowany obiekt zawierający kryształki oraz pozłacane sreberko, a także Wprost z zeszłego roku), co mocno zaniepokoiło Sherlocka, bowiem oznaczało, że być może będzie musiał się do tego tłumaczenia zabrać jeszcze dzisiaj.

Trzeba zaznaczyć, że "torturki" to nie jest pieszczotliwa aluzja do faktu, że do aktywności przyjemniejszych od tłumaczenia książek zalicza Sherlock kanałowe leczenie zębów wiertarką oraz depilację okolic intymnych przy pomocy biwakowego palnika na gaz (jedno i drugie robi przynajmniej fajne bzium!). "Pieszczotliwy" to jeden z tych przymiotników, który od zwrotów takich jak "przekładać książki" powinien stać w odległości co najmniej dwóch akapitów (por. "przyjemność" i "polska reprezentacja"). "Torturki" natomiast jest to szydercze zdrobnienie tytułu publikacji, którą już niebawem pozna świat po polsku jako "Historię tortur", Sherlocka najnowsza udręki przyczyna.

Jako się rzekło, znalazł Sherlock wyżej wzmiankowany obiekt, otworzył w miejscu, gdzie ostatnio skończył i rutynowe poczynił do pracy przygotowania.
Kawa, papieros, zaraz zaraz, może jeszcze zje sobie Sherlock obiad, papieros po obiedzie, kawa, drugi papieros, o, czekolada, w sam raz na deserek, papieros, zaraz, kawa się skończyła, Wysokie Obcasy w oczekiwaniu na zagotowanie się wody, rany, ale artykuł o muzeum Stalina, niesamowite, tylko co tu tak śmierdzi, papieros w oczekiwaniu na wywietrzenie się pomieszczenia po usunięciu spalonego czajnika, papieros w oczekiwaniu na zagotowanie się wody w drugim czajniku, to może przynajmniej tej kawy na spokojnie się napiję, jak człowiek, telefon, no, nie, niestety, dziś nie dam rady, nie odchodzę od komputera, papieros na ukojenie nerwów, że znowu zakłócili Sherloczkowi koncentrację - i już był zwarty i gotowy do pracy.

Już na tym etapie napotkał na pierwsze trudności, z którymi jako tłumacz mierzy się na co dzień.
Tu Sherlock prosi Czytelników o uwagę, bowiem zaczyna się część notki praktyczna i pojawią się obiecane porady.

Z ŻYCIA TŁUMACZA - CODZIENNE TRUDNOŚCI I JAK SOBIE Z NIMI RADZIĆ
ODCINEK I: PRZYGOTOWANIA

Po pierwsze zatem, nikogo nie było na skajpie.

(1) BRAK ROZMÓWCÓW NA KOMUNIKATORACH

Charakterystyka problemu:
Brakiem rozmówców nazywamy nie tylko taką sytuacje, gdy nie możemy zaczepić nawet koleżanki byłej znajomej kuzyna tego takiego faceta, zaraz, Wojtka?, chyba z naszego roku, którą przyjęliśmy do friendsów na fejsbuku po czwartym piwie, żeby mieć kogo spamować aplikacjami. Brak rozmówców jest terminem ściśle technicznym, oznaczającym brak konieczności/możliwości odpowiadania na wiadomości częściej niż raz na trzy minuty, ponieważ dopiero poniżej tej miary nie opłaca się przełączać na okno z plikiem i nie ma pokusy, by w przerwie między wymianą zdań coś przetłumaczyć.

Rozwiązanie:
Sherlock K. wielokrotnie próbował przeskoczyć ten problem (narastający zwłaszcza w godzinach, gdy normalni ludzie rzeczywiście pracują oraz między 2.30 a 7.00 rano) stosując technikę monologu zewnętrznego (kierowanego do określonej osoby z myślą o tym, jak się ucieszy rano, gdy włączy skajpa i dostanie 327 nowych wiadomości). Należy przy tym pamiętać, by monologować miarowo (pamiętamy: odstęp między wiadomością a wiadomością nie może przekroczyć trzech minut). W przypadkach skrajnych można uciec się do dzielenia zdania na pół lub dla wydłużenia odstępu zamiast do pliku zajrzeć na fejsbuka.

Niestety, dziś akurat na fejsbuku też nic się nie działo.

(2) NA FEJSBUKU NIC SIĘ NIE DZIEJE

Charakterystyka problemu:
W prawym dolnym biało, zero powiadomień. W Inboksie nie ma nawet spamu od grupy na rzecz niewycinania drzew w jakimś mieście, w którym kiedyś mieszkaliśmy, ale nie pamiętamy kiedy. W statusach znajomych jadłospis z kolacji oraz refleksje na temat imprez, na które owi znajomi właśnie - w przeciwieństwie do nas - się wybierają, a tak oburzającego marnotrawstwa czasu nie będziemy przecież zaszczycać nawet komentarzem. Widać nie każdy musi pracować tak ciężko jak my, no cóż. O, koleżanka po raz dwudziesty zamieszcza link do piosenki, której nie znosimy. Crazy Taxi się zacina, Mario w ogóle nie włącza. W Tetrisa nie chcemy, bo zaczęliśmy już śnić po nocach, jak grzebią nas żywcem nieobrócone w porę tetriminia. W skrócie: piekło.

Rozwiązanie:
Przede wszystkim nie wpadajmy w panikę. Sytuacja jest trudna i bolesna, to prawda, sprawa z fejsbukiem trochę nami wstrząsnęła i z pewnością w tym stanie nie zdołamy pracować nad trudnym przekładem, ale spróbujmy skoncentrować się chociaż na poprawieniu sobie nastroju. Siedzimy przed komputerem już od dobrej godziny i należy koniecznie dać odpocząć oczom. Idealnym rozwiązaniem będzie zajęcie naszej zestresowanej uwagi partnerem/współlokatorem, a jeśli on/ona niestety również zajęci są ciężką pracą nad jakimś tłumaczeniem, to przynajmniej psem/kotem/żółwiem/rybką akwariową/rośliną doniczkową, którą podlaliśmy ostatnio nieświeżą kawą z mlekiem i jesteśmy ciekawi, jaka pleśń na tym wyrośnie.

(Nie zapomnijmy sprawdzić, może ktoś się w międzyczasie na tym czacie do cholery pojawił; nasze oczy nie są w końcu na tyle zmęczone, żeby odmawiać bliskim kilku chwil rozmowy.)

Tym spośród Czytelników, którzy nie mają w domu żadnych żywych istot radzi Sherlock, żeby po prostu tyle nie sprzątali. Po pierwsze, w ten sposób oszczędza się czas, którego potrzebujemy przecież na pracę nad tłumaczniami, a po drugie, człowiek przestaje być taki samotny. Życie czeka na nas wszędzie; Sherlock K. tygodniami cierpliwie nie szorował kiedyś zlewu i wyrosła mu tam w nagrodę prześliczna roślinka.
Trudno jednak wymagać, by zestresowany tłumacz, który pragnie choć na chwilę oderwać się od presji obowiązków, cierpliwie czekał na pojawienie się w domu pierwszych karaluchów. W tej sytuacji Sherlock proponuje namysł: czy przekład nie idzie nam opornie, bo nękają nas inne jakieś, pilniejsze zadania, które koniecznie powinniśmy zakończyć zanim będziemy mogli zacząć tłumaczyć ze spokojną głową? Niestety, bywa i tak, że...

(3) ...NIE, NIE MA NIC OD TEJ CHOLERNEJ KSIĄŻKI PILNIEJSZEGO

Charakterystyka problemu:
Chociaż przeważnie prędko okazuje się, że przyczyną naszego stresu i rozkojarzenia jest zaległy list do kolegi w sprawie zebrania kółka wędkarskiego za miesiąc, zdarzają się i takie rozpaczliwe sytuacje, że wprawdzie innych zobowiązań znaleźlibyśmy z łatwością całą długą listę, to jednak tylko przekroczenie dedlajnu na przekład grozi nam hańbą, wstydem, awanturą, a zwłaszcza karą umowną w wysokości 0,5% za każdy dzień zwłoki, co po dniach 200 naprawdę zaczyna być kosztowne...

Rozwiązanie:

(No nie, ale poważnie wciąż nikogo nie ma na skajpie?! A wysondowaliśmy już, czy ci, którzy mają ikonkę niepodłączony nie są w istocie tylko pochowani i zbyt nieśmiali, żeby nas zaczepić?)

Czy domyślacie się już, drodzy Czytelnicy, w jakich okolicznościach pisuje Sherloczek nowe notki na blogu? Tak, to Wy jesteście Sherlockowi K. ucieczką i schronieniem, gdy wszyscy go opuszczą. To Wy, choćbyście o Sherlocku H. nic nie chcieli czytać, dostarczacie mu inspiracji i pomocnego oka. To pod Waszą wreszcie obronę ucieka się Sherlock K. przed torturkami.
Problem jest tylko wtedy, gdy

(4) ...NOTKĘ NA BLOGA JUŻ SIĘ NAPISAŁO

I rozumiecie, czemu założyć musiał Sherlock misyjnego bloga, na który już dziś koniecznie przygotować musi recenzję z pewnego filmu...

Thursday, 28 January 2010

Wybór Sherlocka i co teraz będzie...

Po pierwsze, to będzie od dziś na niebiesko, bo na ruziowo to byłaby jednak przesada (Sherlock przeprowadził eksperyment naoczny i skoro on tego nie wytrzymał, to nikt poza nim tym bardziej nie dałby rady). Po drugie, w ogóle coś jeszcze będzie, a przyznajcie, że już prawie uwierzyliście, że nie będzie. Sherlock w każdym razie wierzył... Po trzecie, i w to to z kolei nie uwierzycie, nie będzie już o Sherlocku H. Mało tego, Sherlock H. zostanie nawet częściowo wymazany z historii blogu, być może łącznie z notkami o Basilu i Jeremym, które prawdopodobnie brutalnie Sherlock wytnie stąd całkiem. Czy pozwolicie zatem Sherlockowi K. na ostatni, pożegnalny o Sherlocku H. akapit?
Związek Sherlocka K. z Sherlockiem H., odkąd ujawniony został na blogu i pod pręgierzem opinii publicznej postawiony, coraz to tragiczniejsze przechodził koleje. Pojawiały się, naturalnie, i życzliwe głosy - i za każde ciepłe słowo padłe z ust (?) tych głosów dziękuje Sherlock serdecznie, były one jak świetliki w mrocznym jarze nietolerancji i wzgardy. Jednak przyjazne te szepty zagłuszały okrzyki pełne potępienia. "Niech robi Sherlock K. z tym Sherlockiem H., co chce, tylko czy musi się z tym tak afiszować?" - pytały wymownie. "A liczyłem na coś ciekawego..." - kwitowały szyderczo komunikaty, że Miłości swojej poświęci Sherlock jeszcze kilka notek. "Nie doczytałem tego nawet do końca" - wyznawały bez cienia żenady, z wyrzutem wręcz i tonem wyrażającym urażone uczucia religijne. Nie zliczy Sherlock K. wszystkich szyderstw, przymówek i drwin, które znieść musiał w imię uczucia zakazanego, ileż razy wpychano go z powrotem do szafy, ile prób podjęto, by ekspresję uczucia owego ograniczyć. Wszystko znosił Sherlock K. z godnością osobistą, ostatnio jednak miarka się przebrała. Opowiadał właśnie Bliskiej Osobie o notce na temat najnowszego filmu, którą zamieścić zamierzał na blogu, gdy nagle Osoba Owa weszła mu łagodnie w słowo: "Dobrze, dobrze - mruknęła Osoba, tonem, w którym mieszało się pobłażanie i życzliwe, acz poważne napomnienie. - A jak tam twój doktorat?".
Tej zniewagi znieść Sherlock K. w pokorze już nie zamierzał. Osobę zastrzelił, naturalnie, fochem, ale to sprawy nie załatwiało. Sherlock K. podobne głosy postanowił raz na zawsze uciszyć. Wyjść rozważał wiele.
Po pierwsze, mógł sfochać się na amen i w solidarności z obiektem swojej pasji, a otoczenia szyderstw z godnością zniknąć wszystkim z nietolerancyjnych oczu (widać "the world was not ready for us" - jak powiedziałby Sherlock H.). To jednak oznaczałoby poddanie się presji, ucieczkę, niepisanie bloga w ogóle, a co gorsza, w konsekwencji, konieczność zajęcia się doktoratem.
Po drugie, mógł robić swoje i udawać, że nie słyszy. Byłoby to jednak wyjście podłe, niskie i tchórzliwe, bo Sherlock głuchy nie jest i tak, owszem, domaga się dla swojego związku z Sherlockiem H. nie tylko milczącej tolerancji, ale wręcz entuzjastycznej akceptacji.
Rozważał też, po trzecie, by rozważać ten problem w nieskończoność, co miałoby tę zaletę, że już nigdy nie musiałby się zabrać do doktoratu, ale i tę wadę, że nie miałby ani frajdy z pisania o Sherlocku H. ani satysfakcji z demonstracyjnego o nim niepisania.
I ten ostatni kłopot nakierował go na wyjście właściwe, śmiało zasadzie niesprzeczności się sprzeciwiające*. Otóż od dziś zamierza Sherlock K. zarówno frajdę mieć z publicznego Sherlocka H. obpisywania, jak i satysfakcję z dumnego na jego temat przed Wami milczenia. Wartością dodaną tego rozwiązania jest to, że tak w ogóle to milczeć przed Wami nie zamierza, co oznacza, że teraz przed pokusą zajęcia się doktoratem będą go chronić aż trzy lepsze zajęcia.
A obpisywać będzie Sherlock K. Sherlocka H. w miejscu specjalnie dla niego przygotowanym, tam teraz publicznie spożywać będą kolacje przy świecach i nieskończone przy tej okazji o aktorach, scenarzystach, ilustracjach, diagnozach, wydaniach, lokomotywach, fajkach, Watsonach i opowiadaniach prowadzić długie nocne rozmowy. Gniazdko to nazywać się będzie sherlockista.wordpress.com i cieszy się trochę Sherlock, że nikt z Was dobrowolnie tam nie zajrzy, bo do pokazywania gościom jeszcze nie bardzo się nadaje ;)

Tu, na starych śmieciach będą natomiast Sherlocka K. kolejne przygody, filgloski oraz porady, jak w życiu postępować nie należy.
Kilka spostrzeżeń w temacie "jak nie pisać doktoratu" już nawet w tej notce dałoby się znaleźć...




---
* Filgloska: Nie można o czymś zarazem pisać i nie pisać w tym samym czasie i pod tym samym względem. Nic Arystoteles nie wspomina o "w tym samym blogu".

Tuesday, 28 July 2009

Sherlock K. i Zemsta Lechonia

Dziewiętnaście miał lat Sherlock, kiedy ściągnął na siebie nieszczęście i raz na zawsze losy jego przesądzone zostały...
Ale po kolei.
Było piękne słoneczne popołudnie (a może i zresztą padało), tym piękniejsze, że gościł Sherlock u Mistrzyni swojej pierwszej jeszcze z ogrodów Likejonu. Był wówczas Sherlock osobą zgorzkniałą i stosownie do dojrzałego wieku cyniczną, gardził kolorem ruziowym, piwem i krajem nad Wisłą, sentymentów zaś nie uznawał ani w swoim ani w cudzym życiu.
"A wie Pani, co wyczytałam? - zagaił z szyderczym uśmiechem, bo kipiał wręcz, by się podzielić absurdalnym a niepojętym wymysłem jakiegoś autora z kulturalnego dodatku gazety. - Podobno Lechoń popełnił samobójstwo z tęsknoty za ojczyzną." I zaśmiał się Sherlock zimno i z politowaniem nad kondycją intelektualną owego wyżej wzmiankowanego przeżartego sentymentalizmem autora. Kim trzeba być, żeby choć wpaść na pomysł, że ktoś mógłby z takiego powodu wypaść z okna na dwunastym piętrze*... Sherlock, śmiertelnie podówczas przekonany, że kiedy dorośnie to zostanie brytyjskim country gentlemanem i resztę życia spędzi leniwie snując się konno po swoich włościach, a od czasu do czasu (pieszo lub łódką) po oksfordzkich krużgankach, z uczuć do ziemi ojczystej żywił wyłącznie ulgę, że czeka go świetlana przyszłość z daleka odeń.
Nie wiedział, że Zemsta już zawisła nad jego okoloną wciąż jeszcze warkoczem głową....
Zemsta jednak, jako się rzekło, zawisła i prawdę mówiąc długo wisiała sobie spokojnie jak niewyjściowy kapelusz na haku i nie rzucała się szczególnie w oczy. Nie powarkiwała głucho w odmętach świadomości niczym bestia w dżungli u Henry'ego Jamesa... Czaiła się za to na Sherlocka samego, cicha, podstępna i nieunikniona.
Emigracja Sherlocka odwlekała się tymczasem i odwlekała. Tu go nie chcieli, tam nie chciał Sherlock, tu trzeba studia kończyć, tam znowuż zaczynać, terminy zgłoszeń niknęły w kolejnych oddalach... Wreszcie stało się. Heroiczne były wysiłki Mistrza Sherlocka oraz Rodziny, która - w nadziei pozbycia się najdroższego Sherloczka przynajmniej na rok przecz z oczu -kibicowała gorliwie w szykowaniu papierów, nie pozwoliła przegapić kolejnych deadline'ów, przypomniała uprzejmie, skąd może Sherlock wziąć własny a nieużywany artykuł, lęki koiła i wszelkich dołożyła starań, by Sherlock z pomysłu wyjeżdżania aby tylko nie zrezygnował.
Co stało się potem - wiecie. Już fakt, że spóźnił się Sherlock na samolot o tydzień a mimo to jak na skrzydłach bynajmniej nie poleciał, smutny zapowiadał emigracji przebieg. Fakt, że planowany na czerwiec powrót przesuwał się stopniowo w stronę maja i kwietnia, by w rezultacie nastąpić dziesiątego marca sam w sobie komentarza nie wymaga. Do Czytelników dotarły jedynie subtelne i w humor owinięte sygnały o tym, że pobyt w Szkocji Sherlockowi nie służy tak jak mógłby (http://przygodysherlockak.blogspot.com/2008/09/o-tym-e-sherlock-jest-ju-prawie-et-i-o.html).

Pora odsłonić prawdę o Szkockich wypadkach. Nie mroczną - bo w Edynburgu nie ma wyrazistych kolorów. Nie przerażającą - bo emocje tam nie tyle usychają, co raczej gniją od wiecznej i wietrznej mżawki. Taką po szkocku beznadziejnie pochmurną.

Ci spośród Czytelników, którzy byli kiedyś w Egipcie lub wyjazdem w te strony się interesowali, słyszeli zapewnie o "zemście faraona". Wyjaśniam pokrótce niewtajemniczonym, że nie chodzi tu bynajmniej o serię tajemniczych śmierci odkrywców grobu Tutenchamona, lecz o pospolitą przypadłość, która nęka nad Nilem większość przyjezdnych. Jak twierdzą przewodniki, bakterie jakieś endemiczne, (a może także, jak twierdzi Sherlock, wszechobecnie w miejscowościach turystycznych panujący syf) nieuchronnie wywołują rozstrój europejskich żołądków.

Gdybyż Zemsta Lechonia rzucała się tylko na żołądek... Pół roku niestrawności znieść nie było łatwo, ale na Wyspach akurat łatwo ją sobie przynajmniej wytłumaczyć. Ten haggis, panie, to nie dla ludzi jedzenie jest w ogóle a i pies rozsądny tego nie tknie. Że ser Turek z polskich delikatesów też jakby niestrawny, to można z kolei wytłumaczyć nadwyrężeniem żołądka rybą z gąbczastymi kawałkami obsmażonych ziemniaków z pubu i jakoś dotrwać do wizyty w kraju...

Przez żołądek dotarła jednak Zemsta do serca Sherlocka a z serca wylała się czarnym strumieniem do oczu. I tak zatrutym wzrokiem patrzył Sherlock ponuro na uśmiechy fałszywe, na te spojrzenia lśniące jak szyld zamkniętego wucetu. I tak błąkał się wieczorową porą po parku, żeby na ławeczkach palić, skoro nigdzie nie wolno i szare oglądać wiewiórki. I wszystko było boleśnie prawie jak w Krakowie. A przecież zupełnie nie całkiem. Uczyli go filozofii, ale bez wszystkich klepek i wszystkich Arystotelesa kategorii. Wkrótce zaczął Sherlock budzić się w nocy, spocony i z krzykiem, bo śniło mu się, że nigdy tych brakujących klepek w IF UJ nie odszuka.
Mówili coś do niego w mowie Conan Doyle'a, bliskiej Sherlockowi od lat jego przed-szkolnych, ale Sherlock, Zemstą opętany, sprzedałby dzieła wszystkie Dorothy L Sayers, by posłuchać na żywo dwóch wierszy Słowackiego i niegramatycznie na skajpie pogadać. Sherlock, który niegdyś po angielsku chętniej pisał niż w języku trzech wieszczów, pokonywać musiał awersję, by wydukać w sklepie "Wyborowa please, the larger one, no, not Łyboroła, to się Vyborova czyta tumanie".

Tak oto i na tysiąc innych sposobów Zemścił się Lechoń na Sherlocku; straszył go w lodówce i w zlewie z dwoma tradycyjnymi kranami, wyglądał zza rogu, chlupał w wiecznych kałużach i dopadał w trakcie rozmowy w Tesco o pogodzie przy zakupie upiornie drogich papierosów.

Szkoci najwyraźniej na Zemstę przygotowani byli lepiej, bo dwunastego piętra rozsądnie w żadnym budynku Sherlockowi nie udostępnili; na siódmym okno było zamknięte na stałe.

To co z Sherlocka-emigranta zostało, sprowadziła Rodzina do domu. Do siebie wrócił Sherlock po dwóch miesiącach i jak to w bajkach bywa natychmiast beztrosko a bezczelnie o Zemście zapomniał. W Krakowie złe moce Sherlocka nie śmią się imać, a nawet gdy się imną, to tu gra Sherlock u siebie i niczym Anteusz siłę czerpię z każdego dotknięcia przybranej-matki-krakowskiej-ziemi.

Zemsta przyczaiła się tym razem w walizce. I z walizki wyskoczył Lechoń jak z pudełka ledwo zdążył ją Sherlock otworzyć w hotelowym pokoju w Budapeszcie...

Nie uratowała Sherlocka bliskość rodzinnego domu. Węgry dla Zemsty obczyzna gorsza niż Honduras. Nie uratował go termin krótki. Dwa tygodnie poza krajem wierzb, dzięcieliny, Żubrówki i Republiki to dla Zemsty w sam raz czas wystarczający, by życie Sherlockowi obrzydzić. W kwestii języka miała Zemsta pełne pole do popisu. A dohanyzas elzarja az arteriakat, szivrohamot es agyverzest okoz to pierwszy komunikat z paczki papierosów, który szczerze Sherlocka wystraszył.
I tak oto siedzi Sherlock drugi tydzień na węgierskim wygnaniu, tu, gdzie spać nie ma kiedy i nie wiadomo, jak się nazywa śmietana. Tu gdzie filozofowie rozmawiać chcą o problemie biszkoptowych okresów warunkowych, a po hotelu o trzeciej w nocy snuje się wielki Murzyn z kijem i jakiś znerwicowany Chińczyk, który długo wpatruje się w oczy każdemu automatowi i przemawia do niego szeptem, wrzucając monety tylko po to, by za chwilę je odebrać. Postukują trochę, jak tak chodzą. I chronicznie chrząkają**. Sherlock to się czasem cieszy, że sam nie jest znerwicowany, bo jeszcze przy tej Zemście to dostałby chyba halucynacji.
I cieszy się, że nie jest z nim jeszcze tak źle, żeby wyliczać sobie, że za 40 godzin jedzie do Krakowa.
***
O, Chińczyk zagląda do kosza na posegregowane śmieci. I nagle patrzy na mnie. Przenikliwie. Te skośne oczy... stęsknionego Lechonia...
***
___
* Sherlock zaznacza, że ma świadomość istnienia innych teorii co do przyczyn samobójstwa Lechonia... Opisane jednak wyżej wypadki skłaniają do namysłu... ;)

**Jak wiem, (http://przygodysherlockak.blogspot.com/2008/09/o-tym-po-co-pisze-si-bloga.html), niektórzy Czytelnicy będą tym wątkiem zainteresowani. Może w ogóle ten Chińczyk to mój czytelnik, może pragnąłby mnie o chrząkanie zagadnąć i dlatego tak nieśmiele okrąża mnie w milczeniu?