Sunday, 5 October 2008

06:44-07:57 albo o tym, dlaczego Sherlock zginie marnie...

Jak większości Czytelników wiadomo, są takie trzy słowa, których przy Sherlocku wypowiadać nie należy: Holmes, Jeremy i Brett. Jeśli się nieopatrznie któreś z nich wypowie, można zginąć pod nawałą sherlockistycznych wywodów, sięgających od Kanonu sir Arthura Conan Doyle'a, przez debatę na temat obliczania odległości na podstawie obserwacji mijanych słupów telegraficznych, a kończących się, jeśli w ogóle, to na monologu o róży z niezapomnianego "Naval Treaty" z Jeremym Brettem w roli głównej.
Sherlock ma takie podejrzenie, że przyjaciele zaczęli nazywać go Sherlockiem głównie po to, by chociaż jedno z potencjalnie groźnych słów wyeliminować przez oswojenie - bo nawet Sherlock K. nie jest w stanie wybuchać potokiem sherlockistycznej wymowy za każdym razem, kiedy wołają go na wódkę.
Hey! You've got to hide your love away, powiedział sobie zatem Sherlock i przyjaciół Sherlockianami dręczyć przestał, a - spokojnie! - Czytelników drogich nie zamierza.
Post dzisiejszy służyć ma tylko wyjaśnieniu, dlaczego druga po filozofii pasja życia Sherlocka już wkrótce może spowodować, że zamilknie on nie tylko w tej sprawie.
Sherlock po raz pierwszy zapalił na poważnie po obejrzeniu siódmej minuty tego filmu (dokładne namiary w tytule). Po raz drugi, gdy się dowiedział, że Jeremy Brett już nie żyje.

A Sherlock zginie marnie oczywiście nie dlatego, że nikotyna szkodzi, a dlatego, że szkocki obyczaj, by niezbędną do piwa fajkę wypalać bez piwa, za to na deszczu i wietrze pod pubem, przyprawi go w końcu o zapalenie płuc.

Natomiast Brettowy wideo-pasek pojawił się na blogu po to, żebyście zawsze pamiętali, że tam, na youtubie, takich jak Sherlock K. maniaków są miliooony. I ktoś Was w końcu z tym wyliczaniem odległości ze słupów dopadnie...


No comments: