Trzeba powiedzieć, że organizując w Bieszczadach konferencję, Sherlock nie planował ani dokonywać gruntownych przemian w filozofii ani głębokich wglądów z cyklu "poznaj samego Sherlocka". Jakież było zatem jego zdziwienie, gdy się okazało, że w bieszczadzkich góralskich lasach przyszło mu się zmierzyć z następującą alternatywą: albo zburzyć zręby filozofii Zachodu albo porzucić myśl o przetrwaniu. Ponieważ pierwszy głęboki wgląd Sherlocka dotyczył jego upodobania do przetrwania, nie pozostało mu nic innego, jak skoncentrować się na pierwszym członie alternatywy...
...i oto, co się okazało...
Gdyby filozofia narodziła się w Bieszczadach, jej pierwszym pytaniem nie byłoby pytanie o arche, lecz pytanie o to, ile sera należy kupić na 60 osobo-dni w schronisku położonym o 4 godziny drogi od najbliższego sklepu. Odpowiedź na to kluczowe pytanie determinuje dalszy rozwój filozofii. Sherlock na przyład kupił za mało, przez co na konferencji już drugiego dnia rozpoczęła się brutalna walka o byt oraz środki produkcji kanapek. Wprawdzie marksizm to akurat naturalny owoc rozwoju myśli Zachodu, jednak było to przykre, gdy filozofia bieszczadzka osiągnęła ten etap już po dwóch dobach zamiast po dwóch tysiącach lat, a co gorsza, gdy na nim w zasadzie się już zatrzymała...
Drugim pytaniem filozofii bieszczadzkiej byłoby zapewne klasyczne pytanie o arche, jednakże to, że arche nie jest żadna tam Talesowska woda tylko wódka Biała Dama to należy koniecznie ustalić raz na zawsze już przy okazji kupowania sera, a nie po dwóch dniach debaty na górze, jak uczynił to Sherlock. W przeciwnym bowiem wypadku może dojść do kuriozalnej z punktu widzenia filozofii Zachodu sytuacji, w której arche staje się towarem deficytowym a walka o byt przybiera niezdrowy odcień metafizyczno-egzystencjalny.
Trzecie pytanie filozofii bieszczadzkiej dotyczyłoby podstawowych praw metafizyki oraz logiki. A odpowiedź stanowiłaby negację znanej Zachodowi trójcy: zasady tożsamości, niesprzeczności oraz wyłączonego środka.
Tożsamości, bo na górze nikt nie jest sobą samym. A przynajmniej Sherlock z pewnością nie jest tą osobą, która z powodu bolesnych braków zaopatrzenia w arche myszkowała po kuchni z lampką od zapalniczki w dłoni w poszukiwaniu ewentualnych zapasów arche przyniesionych na górę przez innych mieszkańców schroniska, tudzież degustowała po ciemku olej kuchenny w płonnej nadziei, że to zakonspirowana jakowaś odmiana wspomnianego podstawowego pierwiastka i pierwszej przyczyny rzeczywistości.
Niesprzeczności, bo nie jest w Bieszczadach prawdą, że ten sam przedmiot nie może posiadać a zarazem nie posiadać tej samej własności pod tym samym względem. Może. Na przykład ostatnia cudem niezeżarta kanapka może być własnością Sherlocka oraz nie być własnością Sherlocka, w zależności od tego, kto ma lepszy refleks.
Wyłączonego środka, bo zupełnie nie należy oczekiwać, że dla każdej własności albo będzie można ją przedmiotom przypisać albo nie. Na przykład, nie jest tak, że każdej butelce wina, o której Sherlock wie, że jest gdzieś w schronisku, bo osobiście ją tam w plecaku przyniósł, będzie można następnie przypisać jakąkolwiek czasoprzestrzenną lokalizację. Tymczasem braku lokalizacji też wolelibyśmy jednak nie przypisywać, bo o ile z brakiem (pv-p) jeszcze jakoś sobie radzimy, o tyle spontaniczna nieczasoprzestrzenność przedmiotów prowadziłaby do znacznych komplikacji w bieszczadzkiej ontologii.*
Ma to, naturalnie, swoje katastrofalne konsekwencje dla zasady biwalencji, która głosi, że każde zdanie jest albo prawdziwe albo fałszywe. W Bieszczadach tak autorytarny pomysł nigdy by się nie narodził, a znane filozofii Zachodu kłopoty z prawdziwością zdań o przyszłości zostałyby ucięte w zarodku.** Z tym że w filozofii bieszczadzkiej zasada biwalencji nie obowiązuje również dla zdań teraźniejszych i przeszłych. Na przykład, Sherlock do dziś nie potrafi stwierdzić, jaka była wartość logiczna zdania "O 15.45 odjeżdża z Dwernika PKS do Sanoka". Z jednej strony, o 15.45. na przystanku nie było żadnego pekaesa. Z drugiej, miejscowi twierdzili, że to jeszcze nie znaczy, że takowy w ogóle w rozkładzie nie istnieje. Istnieje, tylko czasem nie przyjeżdża. Z trzeciej strony, pięć minut później pekaes się zjawił, a kierowca stwierdził, że jest to ten sam, co o 15.45., tylko inny (pamiętacie, jak to było z Odyseją, której nie napisał Homer tylko ktoś o tym samym nazwisku?). Z czwartej, to jednak istotnie musiał być jakiś inny Homer, ponieważ pekaes dotelepał się tylko do Ustrzyk Dolnych, skąd do Sanoka należało jechać nieistniejącym poza rozkładem pekaesem o 16.50. Z piątej strony, pal sześć wartość logiczną wspomnianego zdania, skoro wartość jego praktyczna dążyła do nieskończoności, bo tak czy owak po 15.45. z Dwernika nie odjeżdżało już nic.***
Czwartym wreszcie pytaniem filozofii bieszczadzkiej nie byłoby "kimże jest człowiek?" (bo wspomniany nakaz "poznaj samego Sherlocka" miewa nieprzyjemne konsekwencje, w sytuacji gdy może się okazać, że Sherlock jest ostatnim zapyziałym mieszczuchem targanym tęsknotą za bieżącą wodą), a raczej: "kimże jest człowiek, który pójdzie po drewno i czy może się pospieszyć bo kominek przygasa".****
A piątego pytania w ogóle się już nie zadaje, bo w międzyczasie znalazło się i arche i wino i wszyscy mają o wiele lepsze rzeczy do roboty.
I kto wie, może właśnie ten ostatni świeży prąd bieszczadzkiej inspiracji wleje nowe życie w strupieszałą filozofię Zachodu?
***
*Filgloska nr 1: Byłaby to zapewne jakaś forma lokalnego idealizmu, który najlepiej podsumować można hasłem "było - nie ma, jak w ruskim cyrku".
**Filgloska nr 2: Chodzi tu, naturalnie o tzw. problem bitwy morskiej. Arystoteles zastanawiał się kiedyś czy zdanie "Jutro będzie bitwa morska" jest w związku z zasadą biwalencji prawdziwe lub fałszywe już dziś. Bo jeśli jest jakaś tajemnicza siła, która prawdziwość zdań o przyszłości już w teraźniejszości przesądza, to może można by siłę dopaść, zapytać kto bitwę wygra i zbić majątek w zawodzie nadwornego proroka.
***Filgloska nr 3: Nazwałabym takie stanowisko bieszczadzkim pragmatyzmem intuicjonistycznym.
****Filgloska nr 4: Chętnie uczyniłabym tu dygresję na temat kierunków w bieszczadzkiej filozofii praktycznej, ale niestety noszenie drewna to czynność sama w sobie zajmująca, w związku z czym niestety po powrocie z wyprawy zarówno usatysfakcjonowani "niedźwiedzim mięsem" ochotnicy, jak i nieco mniej usatysfakcjonowani uczestnicy z łapanki zamiast refleksji etycznej oddawali się polowaniu na niezeżarte kanapki (patrz obalenie zasady niesprzeczności).