Saturday, 2 February 2008

O tym, dlaczego nie należy pić za dużo piwa - post bardzo dydaktyczny

Jest takie słynne powiedzenie, że drogowskaz wskazuje drogę, ale nią nie kroczy... Być może tytuł dzisiejszej notki skłonił Was do przekonania, że i Sherlock do takich zakłamanych i pełnych hipokryzji Dydaktyków należy. Niesłusznie! Zaraz zresztą sami się przekonacie...

Ale zacznijmy od tytułowego pytania.

Oczywiście, moi drodzy, nie jest prawdą, że nie należy pić za dużo piwa dlatego, że alkohol szkodzi zdrowiu.
Wcale nie szkodzi.*

I nie dlatego, że można dostać kaca. Kac jest zjawiskiem z filozoficznego punktu widzenia bezcennym.**

I nie dlatego, że można usłyszeć potem na ulicy rozgłośny i pełen wyrzutu śpiew na melodię nieokreśloną za to na zaimprowizowane słowo: "Oooo, Breentaanoo, rymujesz się ze śmietaną!" - po czym odkryć, że to niestety my śpiewamy.

Natomiast prawdą jest, że nie należy pić za dużo piwa, ponieważ
a) wyrabiamy w sobie wówczas niebezpieczną pro-piwną dyspozycję, przez co
b) upadamy moralnie,
c) porzucając Ambitne Wartości,
d) niepomni Wyższych Celów, które kiedyś mieliśmy,
e) a także pogrążamy się w bezideowej nędzy.

A Sherlock przestrzega Was, bo sam w piwne odmęty upadł (a,b), Cele i Wartości porzucił (c,d) i dopiero dzięki własnym swym dydaktycznym blogom w duszy odpomniał (~e), jak Ważną Ideą w jego życiu jest Whisky.

Morał z naszej historii jest ten, że Sherlock to taki drogowskaz, który wskazuje drogę, żeby się nie zgubić.

Oraz - taki moralik na marginesie - że istnieje co najmniej pół świata (z przypisu** ;).


*1 Mini-glossa filozoficzna (zwana odtąd filgloską): Nie można szkodzić czemuś, czego nie ma, a zdrowia nie ma ewidentnie. Correct me if I am wrong, ale w historii filozofii dominuje jedna sugestia co do tego, po czym poznajemy takie rzeczy, które są.
Otóż, po tym właśnie, że je poznajemy. Ja nawet nie wnikam, czy ktoś z Was kiedykolwiek osobiście zdrowy się czuł, ale czyście przynajmniej zdrowie na oczy z daleka widzieli?
No właśnie.
(Jeżeli ktokolwiek odpowiedział twierdząco, to tylko znaczy, że nie czytał w życiu żadnej pozycji w rodzaju "Lekarz domowy"... Nie mówię, że zachęcam, ale wiele można się o swojej nędznej kondycji ludzkiej z takowych lektur dowiedzieć...)
Co prawda, u Plantingi na przykład jest taka opcja egzystencjalna jak "esencja nieegzemplifikowana" i zważywszy, że zdrowych ludzi w świecie rzeczywistym nie ma, wydaje się to niezłym rozwiązaniem naszej ontologicznej zagwozdki. Ale zwróćmy uwagę, że zdrowie uzyskuje wówczas status zbliżony do obecnego króla Francji, który od czasów Russella i tak jest już łysy - no i powiedzcie, tak z ręką na sercu, bardzo nas to boli, że alkohol mu szkodzi? A niech się chłopina przynajmniej zabawi...

**Filgloska nr 2:
No cóż, co do istnienia kaca, to na mocy filgloski nr1, wątpliwości żywić akurat nie można... I już chcielibyście jęknąć z goryczą, ale niech filozofia przyniesie Wam pociechę!
Pamiętacie Moore'a z ostatniego posta? Że wystarczy wykazać istnienie dwóch rzeczy, a udowodnimy istnienie świata ? Wszak kac, który, przyznajmy, znacznie bardziej dobitnie nam się w swoim istnieniu narzuca niż jakaś tam ręka czy inna kończyna, to już połowa sukcesu!
Zatem następnym razem, zanim sięgniecie po tę aspirynę, uświadomcie sobie, jak doniosłe metafizycznie jest Wasze cierpienie.

5 comments:

Anonymous said...

Muszę z niekłamaną radością stwierdzić, że ten blog o wiele bardziej mi się podoba. :P

Anonymous said...

Tak namawiasz na FC,że aż wpadłam. Wreszcie coś dla śmiertelników i dawka filozofii zrozumiała nawet dla muzyków(a może ze względu na ilość alkoholu przepływającą przez blog, szczególnie dla muzyków:) Będę wpadać.

Anonymous said...

na FB oczywiście:)

Sherlock Kittel said...

Bardzo mi miło;)
A BTW, coś widzę, że nie tylko muzykom, ale i filozofom lepiej te alkoholowe przygody wchodzą ;P

Anonymous said...

Bah, przecież tajemnicą poliszynela jest, że pewne filozoficzne problemy można tylko po odpowiedniej ilości. Jak to mawiali syberyjscy szamani - bez wódki nie rozbieriosz ;)